Translate

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Pomiędzy



Ten tekst to kapsuła czasu, znalazłem w niematerialnym archiwum w ciele mojego komputera. Nie jestem pewien kiedy powstawał, kiedy zmaterializował się z bezczynności. Być może chwilę po wywołaniu filmów naświetlonych w czasie peregrynacji Puszczy Piskiej (2017,2018) Kolejny jego fragment powstał w czasie kwietniowego (2019) pobytu w Beskidach ( Wołowiec, Krzywa, Jasionka, Czarne )











Niby niczego nie oczekiwałem po tej wyprawie tak to sobie próbowałem tłumaczyć, ale czułem że się oszukuję. Myślałem może trafię w jakąś niszę, strefę pomiędzy wyobrażonym a rzeczywistością, soczystą, namacalną i to będzie nowe wizualne doświadczenie czasu. Wyobrażenie dotyczyło właściwie nie tyle tego co mógłbym zobaczyć, ile tego co mógłbym poczuć widząc, o tym że nie dotknę tego co było wiedziałem. Przeszłość, tamta warstwa nie istniała, nawet nie byłem pewien czy istniała pamięć. Bo może to tylko projekcja wyobraźni, a może to coś jak sztuczny implant wszczepiony w tkankę rzeczywistości, te parę drobiazgów rzeczywistości wprowadzało do mózgu rodzaj impulsu, o tym że coś kiedyś było.
Droga prowadziła mnie wzdłuż jeziora przez obszar rezerwatu, o czym informowała tablica przed szlabanem. Rezerwat dla pamięci pomyślałem wtedy, to takie miejsce które zostawia się na pastwę przyrody. Zapomnienie rodzi się z ludzkiego zaniechania i intensywności przyrody, ile cywilizacji już przez to przeszło? Wyobrażenie oczekiwało stuletnich świerków, tymczasem las sosnowy był świadectwem niemal moich czasów. Drzewa potrafią opowiadać historię, ale te tutaj milczały, może brakowało czasu żeby dostroić się do tej przestrzeni? Może nad rzucona w podróży droga, to nie do końca przypadkowe zboczenie z trasy, to za mało by TO dotknąć. Może powinienem tu przyjechać na dłużej? Może powinienem tu zostać? Małe koła roweru grzęzną w podmokłej drodze, coś co miało być ułatwieniem staje się balastem, prowadzę rower, żadnych wskazówek, poza tablicą że jestem na terenie rezerwatu. Las milczy, ale po chwili słyszę odgłosy piły łańcuchowej, a potem odgłos walącego się drzewa. To tylko współczesność upada z hukiem.
Mam ze sobą dwa aparaty fotograficzne; tylko po co? Co raz częściej zadaję sobie pytanie, czy to nie przypadkiem takie narzędzia do odczyniania teraźniejszości? Precyzyjne i bezlitosne - cyfrowe, albo mgliste i z podejrzaną aurą - analogowe, co raz częściej wydaje mi się że stają się balastem, jeśli rzeczywiście chce się coś zobaczyć. Już nawet nie dlatego że wielkoformatowa kamera rzeczywiście sporo waży, podczas gdy ja zupełnie niedawno zacząłem się podpierać laską i to wcale nie po to by podszywać się pod dandysa. Szukając aury zorientowałem się że gdzieś obok mnie wykiełkował jakiś upiorny pospiktorializam, że to już nie postindustrialni palacze opium tylko neoromantyczni wąchacze eteru, podczas gdy to znowu jest symulacja! Zapomniane widoki bezużytecznych krajobrazów, z egzotycznych podróży odbytych dzięki biurom podróży. To symulacja czasu przeszłego, już nawet nie rzeczywistości za oknem, ale jakiejś jej wynaturzonej reprezentacji, jakże dotkliwie redundantnej.
Czasem gdy wykonywałem sobie autoportret, w sposób nie pozbawiony kreacji upewniałem się że istnieję. A teraz? Jak bardzo powinny być poręczne urządzenia do rejestracji by zanotować myśl, która wdziera mi się w krajobraz czyniąc go mniej czytelnym, czy bardziej wieloznacznym. Jak bardzo doskonałe by zarejestrować to co czuję, a nie to co widzę ? 










Lekko przekrzywiony drogowskaz, wyryte w desce trzy krzyże i napis C M E N T A R Z wskazały mi dalszą drogę. Nieistniejąca wieś musi być też niedaleko, tak przynajmniej lokalizował okolicę GPS, bo nie miałem precyzyjnych współrzędnych, wybierając drogę kierowałem się niejasnymi przeczuciami i wskazówką miejscowych z pobliskiej wsi. Przepraszam Panią, zapytałem gospodynię która uchyliła drzwi ostatniego graniczącego z lasem domu, czy to tutaj jest gdzieś ta nieistniejąca wieś? Dopiero po chwili zadaję sobie sprawę z absurdalności pytania, ale kobieta którą zagaiłem o drogę wcale nie była zaskoczona. Potem wracając z rozpoznania, pojawiało mi się kolejne pytanie, z którym pozostałem już sam. Gdzie się podziali ci wszyscy zamarli skoro groby są puste ? 
Sprowadziły mnie tu Dzieci Jerominów, książka wydana na papierze biblijnym II klasy; co to w ogóle znaczy papier biblijny? Cienkie jak pergamin prawie prześwitujące strony, w trakcie lektury przy złym oświetleniu czcionka z obu stron nakłada się na siebie i treść pozostaje nieczytelna. Na pierwszej stronie pieczęć - exlibris Powiatowa Biblioteka Publiczna w Koninie, kolejna strona to okrągły stempel Biblioteki przekreślona pieczęcią w y c o f a n e z o b i e g u c z y t e l n i c z e g o. A teraz jest w moim małym obiegu czytania, pomiędzy półką w pokoju, stołem w kuchni, biurkiem, pralką na którą dokładam książki czytane w wannie, między dłońmi i linią wzroku, w głowie… Ile zawiera obrazów?
Ernst Wiechert człowiek z Mazur; nauczyciel z Królewca, Berlina, a potem … bez państwa, rozczarowany nazistowskimi Niemcami zamieszkał w Szwajcarii. 

Oglądam jezioro przez ścianę gubiących liście drzew, które nie opowiadają historii,  oglądam miejsce w którym toczyła się akcja powieści, spaceruję na granicy rzeczywistości i fikcji, granica między nimi zawsze jest cienka i chociaż nic nie rozpoznaję czuję że autor  musiał widzieć to miejsce, mógł ich wszystkich znać: von Balk, Maria Jeromin, ksiądz mieszkający na wyspie, Chucholek … to ostatnie nazwisko odnajduję na jednym z grobów, pozostałe są nieczytelne. Musiał ich wszystkich znać jak każdy twórca który przeczuwa granice własnej wyobraźni. A może ich wymyślił? Małe dziecięce groby, te są najbardziej puste, ich pustka wsysa wyobraźnię pod ziemię pomiędzy drobiny piasku w którym jestem tego pewien, nie ma już żadnych szczątków. Kim byli ci którzy przyszli tu pewnie nocą, rozkopali groby wygrzebując z ziemi drobne przedmioty: obrączkę, medalik od chrztu, jakiś pierścionek, może zaręczynowy. I teraz nikt już ich nie opłakuje, oglądam współczesne znicze może pozostałość po projekcie który miał ich upamiętnić, ale w budżecie zabrakło środków na uprzątnięcie grobów. Sosnowy płotek okala świadectwo entropii, jest też tablica; powinno być na niej napisane: opowieść o znikaniu. 

 Jest kwiecień 2019 i jestem tutaj w Wołowcu, wypuszczam powoli powietrze tak by cisza nie rozsadzała głowy. Słyszę szum wentylatora w laptopie, to dźwięk który przywiozłem tu ze sobą, brzmi teraz obco chociaż znam go. Nie ma innych dźwięków. Kiedy otwieram okno widzę ciemność, nie rozpoznaję linii drzew która za dnia ukrywa horyzont, nocne niebo zlewa się z ziemią, tworząc jedną masę tkwiąca teraz w bezruchu.
No więc znowu zabrałem aparaty. Znowu mi ciążą i znowu i co raz bardziej zdaję sobie sprawę jak złowróżbnie brzmi słowo aparat. Może to przez różnorodność skojarzeń? Aparat ortodontyczny, aparat represji, jakie jeszcze znam aparaty?
Wobec rzeczywistości jestem bezradny, a jednak ciągle prześladuje mnie obraz który nie istnieje…
Ale krajobraz trwa, niby podlega zmianom, ale trwa. Krajobraz jest w tym podobny wspomnieniom i te zbiegiem czasu zarastają. Organiczny software wygładza szczegóły. Trwałość to iluzja, zamknięta w bursztynie czasu. Negatyw, to co było jest teraz odwrotne, czy byłem tam w tym odwrotnym świecie? Rzeczywistość fotografii miesza mi się z rzeczywistością w stanie czystym, ale czym jest rzeczywistość w stanie czystym ? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy