Translate

piątek, 2 lutego 2024

Homage to Bogdan Konopka

           I znowu tak się dzieje, że pisząc coś zupełnie innego natrafiłem na tekst starszy tekst. Tym razem poświęcony Bogdanowi. Czytam słowa pisane w innym miejscu w innym czasie, zostaję z nimi przez chwilę, a potem otwieram umysł jak okno i powoli wpuszczam to co teraz. Okoliczności się zmieniły, ale słowa znaczą to samo. 

            " Niedziela, słoneczne popołudnie, zasłonka rzuca cień na framugę okna, na jej cień nakłada się drugi, odległy nieregularny kształt tui rosnącej przed domem. Ten drugi cień, lekko kołyszącego się krzewu za oknem, ożywia kształt zasłonki, której mnogie formy trwają zaledwie mgnienie. Istnieją jednak w czasie, słoneczna animacja na użytek własny, prawie fotografia. Doskonałe tło do szukania słów o obrazie.

Nie mogę powiedzieć żebym dobrze pamiętał któreś ze zdjęć Bogdana, owszem znam je, ale w próbuję wywołać z pamięci konkretny obraz, konkretny kadr, poszczególne obrazy przesuwają  się w pamięci tworząc dziwną multiekspozycję, żywą i pulsującą. Żaden obraz nie trwa dłużej niż chwilę, a kiedy próbuję się skoncentrować by zatrzymać ten strumień, z dziwnego kalejdoskopu w oka mgnieniu wyłania mi się twarz Bogdana Konopki. Może rzeczywiście jest tak, że nasze wizualne dociekania z upływem lat tworzą mapę naszych twarzy?

Zupełnie inaczej jest kiedy przywołuję w pamięci spotkania z nim. Niemal z każdego  zapamiętałem jakiś szczegół, fragment rozmowy, sytuację czy atmosferę towarzyszącą spotkaniu, może jeszcze światło. Ile było tych spotkań? Nie pamiętam.

Ze spotkania w 2007 roku na Festiwalu Fotografii  w Łodzi pamiętam  Jego profetyczne z dzisiejszej  perspektywy słowa, że za chwilę każde miasto będzie miało swój Festiwal Fotografii. Trudno powiedzieć, dlaczego wyczułem  w tej wypowiedzi nutę dekadenckiego znużenia przeczuciem nadchodzącego nadmiaru, a może nawet pewną realną obawę? Z uczucia braku zawsze może się coś zrodzić, brak prowokuje do wypełnienia, nadmiar zaś zawsze pozostawia uczucie przesytu. Poetykę obrazów Bogdana Konopki  niemal zawsze tworzy skąpa ilość światła. Tylko on potrafił wyobrazić sobie jak zapisze się na negatywie obraz braku światła i z tego niedostatku tworzył nową jakość. To pewnie dlatego jego fotografie nigdy nie mogłyby mnie zmęczyć.

Rok 2012, spotkanie w Bydgoszczy. Pamiętam atmosferę warsztatów, które towarzyszyły wystawie Ineffabilis w Muzeum Okręgowym im. Leona Wyczółkowskiego. Był to szczególny i rzadki przypadek, kiedy fotografowanie, czynność dla mnie zawsze wymagająca intymności stała się na chwilę rodzajem wspólnej celebracji.

Potem chyba widzieliśmy się w Białymstoku na Festiwalu Interfoto, Bogdan zaskoczył mnie wizytą na dzień przed otwarciem mojej wystawy Iliaster. Wtedy Jacqueline zrobiła nam wspólne zdjęcie. To był rok 2017 moje ostatnie spotkanie z Bogdanem. Teraz trwamy sobie na tej fotografii, a przestrzeń wokół jest w nieustannym ruchu. 

                                                   foto. Jacqueline Konopka 
 

Uczucie braku jakie zostało po odejściu Bogdana, uczucie pustki. Została jednak też pamięć innej pustki, tej którą zamykał w formę na swoich fotografiach, zostały te rzadkie momenty kiedy w chwili fotografowania światło przywołuje pamięć o nim. Taka chwila wydarzyła się w czasie przenosin Muzeum Fotografii w Bydgoszczy. Sytuacja nie zaistniała sama z siebie, oczywiście przywołało ją światło. A więc to był rodzaj jakiejś iluminacji, która pozwoliła mi zaaranżować coś, co właściwie było prawie gotowe. Coś co zapowiadało już jakiś koniec, a może początek nowej historii? "


                      Homage to Bogdan Konopka. 2020 (original silver print)           Bydgoszcz


P.S.

Tekst powstał w styczniu 2020 i przeznaczony był do jakiejś publikacji, która nigdy się nie ukazała.

środa, 5 stycznia 2022

Fotopeutyka *

Przypomniało mi się że mam bloga! Już w Nowym Roku 2022 przydarzyła mi się pewna historia związana z obrazem, którą bardzo chciałem opisać. Chciałem ją opisać mimo tego że zrobiłem zdjęcie, ale zdjęcia w tym wypadku to tylko ilustracja i domagało się opisu, domagało się historii. Otworzyłem więc bloga i oto natknąłem się na inną niedokończoną opowieść! Nim więc opiszę nowszą historię, publikuję to co drzemało uśpione na jakimś serwerze i czekało.  

Na rynku kawał folii łata dziurę między straganami, łapiąc deszcz w tą dziwną pułapkę.
Światło latarni przegląda się w soczewce wody po deszczu, kiedy zrywał się wiatr rzucało na puste stragany refleksy, które biegały tam i z powrotem jakby nerwowo kogoś szukały.

  
   Poznań, Rynek Jeżycki nocą 1999 

Wycinek rzeczywistości, chwila zamknięta w obrazie i jej odwrotność - negatyw. Fotografia jako pamięć i jej lustrzane odbicie, a może ciemna strona? 

To ja, ale teraz już patrzę na kogoś innego.


    Poznań, ul. Prusa 2/9 pokój - Autoportret 1999

Negatyw...

Jego ciężar zawsze zdaje się z narastać upływem czasu, obszar doznań po spojrzeniu rozgałęzia się i meandruje w niejasne przestrzenie. Krajobrazy, pejzaże, architektura, postacie, twarze. Światło i cień, gamy tonów pośrednich, pożywka dla pamięci. Proust miał swoje magdalenki, rozmoczone w herbacie i rozmiękłe w czasie, w istocie Magdalenka była fotografią ciotki Leonii, synestetyczny obraz minionego. Ja mam synestetyczne szafy pełne minionego. Nie muszę nawet ich otwierać, wystarczy sama świadomość ich istnienia, ich zapach (?) przebłysk świadomości w odpowiednim momencie uwalnia obrazy z ich płaskich dwuwymiarowych więzień, wprost w otchłań wyobraźni. 

Zgromadziłem tyle zatrzymanego czasu.  poupychany po szafkach w pudełkach, segregatorach, wetknięte między karty książek, fotografie i negatywy, niczym ten kwiat będący wspomnieniem chwili kiedyś tak ważnej teraz zapomnianej, uśpiona kapsuła czasu śni swój sen o XX stuleciu, właściwie o jego ostatniej dekadzie.


Gdybym miał odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy się to zaczęło?

 FO TO GRA FIA, dzielę słowo na sylaby, obrazowa metafora jego łacińskiego źródła chociaż ciągle prawdziwa, zapędziła mnie w ślepą uliczkę. Bo owszem ciągle chodzi o rysunek światłem, ale kiedy wybieram dwie sylaby ze środka, czuję że jestem bliższy prawdy. TO GRA, a więc wszyscy jesteśmy hazardzistami. Wspominając instalację Erica Kesselsa, ze zdjęciami z Filckra rozrzuconymi w przestrzeni galerii, przywołałem z pamięci słowa znajomego który wspominał, że zamienił flaszkę na aparat. Czy to znaczy że fotografia może być nałogiem? 

A teraz to moje archiwum osobliwa narośl na rzeczywistości, ale zarazem jej część, bardzo istotna część. Archiwum które narasta.

Skąd bierze się to nieodparte wrażenie, że współczesna fotografia przypomina bardziej wiwisekcję rzeczywistości, niż nią samą? Poza ścianę niechęci przechodzą jedynie te obrazy które nie są dowodem, ale świadectwem. Świadectwo pojawia się wraz z obecnością i uczestnictwem, ale jak rozpoznać obecność i uczestnictwo? 

Archiwum nabiera znaczenia w zależności od czasu jaki nas od niego oddziela. Mistyfikacje na nic się nie zdadzą, ale mimo to próbujemy ( próbuję i ja ), tak jakby technika nadawała znaczenia opowieści, bo przecież obraz rozgałęzia się w czasie.

Kolejny raz oglądam Alicję w miastach, nie tyle oglądam co czytam obrazy budujące narrację tej opowieści. Mam wrażenie że obraz jest bohaterem wielu historii Wendersa, tak jak refleksja nad samym medium. W Alicji również fotografie są bohaterem filmu, przyglądam się im. 
Już w czasie przygotowań do filmu  Wenders przeczytał o przyszłościowym projekcie Edwina Landa, znanym później pod nazwą SX70, napisał więc do Land Company z prośbą o udostępnienie aparatu na potrzeby filmu. Po krótkim czasie przyszła odpowiedź pozytywna, warunkiem udostępnienia było zapewnienie, że film nie wejdzie na ekrany kin przed premierą aparatu. Aparat zaprezentowano w kwietniu 1972, film miał premierę w marcu 1974, aparat zrewolucjonizował fotografię, Alicja w miastach zadecydowała o losach Wendersa. 
To prawda że źródłem obrazu jest człowiek, ale przedmiot - aparat, odznacza na nim swoje piętno.
Mój pierwszy SX70 podróżował w paczce ze Stanów, jakie obrazy wcześniej widziało jego lustro? Zastanawiałem się śledząc miejsce pobytu paczki na stronie firmy kurierskiej.
Kurier nie zastaje mnie w domu i przynosi aparat Muzeum Fotografii, nieprzewidywalne związki przyczynowo skutkowe. Oglądam aparat jak film, jest dużo większy niż sobie wyobrażałem, przy otwieraniu paczki próbuję wciągać przez nos powietrze, amerykańskie powietrze przesiąknięte wytartymi mitami. Kiedy w domu ładuję czarno biały wkład i próbuję zamknąć, aparat wypluwa z zawrotną prędkością nienaświetlone kartki, nie nadążając część kartek zakleszcza się między rolkami. Wyciągam je na siłę, kartki powoli ciemnieją a w miejscu zakleszczenia pozostaje biała linia. Nie ma żadnego realnego obrazu. Zastanawiam się czy nie dzieje się tak dlatego, bo aparat nie przystaje już do tej rzeczywistości. 






Oglądam białą linie na ciemniejących kartkach polaroida, sztuczny horyzont, chemiczny horyzont granicy wyobraźni i pamięci. I już wiem co przedstawia, to szczelina pod drzwiami widoczna przy wyjściu z piwnicy w bloku w którym mieszkam z rodzicami, jest rok 1979. W piwnicy stoi mały chłopiec, przygląda się szczelinie pod drzwiami. W czasie kiedy wyciągał z piwnicy swój rower ktoś najwyraźniej zamknął drzwi. Teraz stoi na dole schodów i zahipnotyzowany wpatruje się w światło, zamyka oczy i szczelina pod powiekami robi się czarna. Za jakieś dwadzieścia pięć lat będzie wiedział, co to powidok, teraz to magia.

Teraz kolejny raz odbywam podróż po miejscach które wcześniej fotografowałem, daty zamazują się w pamięci. Pozostaje tylko pamięć fotografii, ale pamięć fotografii to w zasadzie wytarty slogan. 

Nie można nic powtórzyć. Wszechobecny cytat nie musi nim być, to tylko wskazówka do orientacji w przestrzeni historii sztuki. Nawet jeśli spróbujesz coś powtórzyć kontekst zawsze będzie inny pamiętam to zdanie z ust Zbyszka Trzeciakowskiego.

Pamiętam dużo rzeczy i znacznie lepiej te których nie próbowałem fotografować. 
 
* Fotopeutyka - termin po raz pierwszy użyty chyba w 1999 roku przez Pawła Kulę, terapia poprzez fotografię, weźcie to proszę pod uwagę.

czwartek, 3 września 2020

Spam wspomnień

No i dobrze, noga jest złamana i nic tego nie zmieni. Gdyby jeszcze ból był tak uciążliwy żeby nie myśleć, ale tak nie jest nadal myślę. W minionych latach wielokrotnie weryfikowałem empirycznie działanie spowalniaczy i przyspieszaczy różnych maści, mając nadzieję że któryś z nich skutecznie ograniczy tą czynność, ale żaden z nich nie sprawdził się na dłuższą metę. Mety wprawdzie nie próbowałem, ale wszystkie inne środki a i owszem. Tak było kiedyś.  Jak jest teraz?  Wstaję rano, robię śniadanie dla H. a potem żeby powstrzymać się od myślenia, albo od wessania przez otumaniający internet, zanim zmobilizuję się do czytania, albo do pisania, medytuje. To właściwie nic innego niż trwanie bez osądzania kogokolwiek i czegokolwiek, tylko się tak nazywa ładnie medytacja. Ale pomaga, pomaga nawet lepiej niż leki przeciwdepresyjne, które sprawdzałem kiedyś. Wspólnie jednak z panią doktor M.L. uznaliśmy że warto sprawdzić jak działa rzeczywistość w formie nie zmodyfikowanej. Okazuje się że jest całkiem znośna, w czym utwierdzam się każdego kolejnego dnia.
Gdybym jeszcze sprawniej się poruszał, zrobiłbym w domu wszystko co zaplanowałam że kiedyś zrobię, kiedy będę miał czas. Trudno mi teraz przypomnieć sobie co, ale zrobiłbym to, już właśnie zabieram się do pracy. Z listy rzeczy wybrałem jednak tę która nie wymaga mobilności, lub też wymaga jej w niewielkim zakresie. Postanowiłem zrobić porządek w archiwum fotograficznym i tekstowym, czuję że to coś jak ćwiczenia z pamięci. Zaczynamy.
Przypominam sobie jak na początku studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu mieliśmy za zadanie napisać esej o ulubionej fotografii, czy może esej o fotografii w ogóle, nie pamiętam dokładnie, a tekstu który wtedy powstał oczywiście nie mam. Było to na długo ( czy rzeczywiście ? ) przed upowszechnieniem edytorów tekstu, na długo przed upowszechnieniem się zapisu cyfrowego obrazów, ale nie jestem pewien czy był to całkiem inny czas? Ja w każdym razie już wtedy borykałem się z problemem archiwizacji. Negatywy wprawdzie zawsze zabezpieczane były w pergaminowe koszulki, ale już daty i miejsca pojawiały się na nich sporadycznie. O błogosławiony pliku EXIF, który pojawiłeś się wraz z cyfryzacją... Sam nie wiem co to zmienia, teraz niby daty stanowią jakiś punkt odniesienia, ale niematerialność utrudnia poszukiwania. Który to był dysk ? Jak nazwałem folder ? A plik ?
Znowu pada, a ja poddaję się melancholii bezproduktywnej i nużącej. Czy rzeczywiście? Przeczytałem co napisałem wczoraj i zastanawiam się nad aktualnością tego dziś. Pisałem coś o archiwum, ale nie wspomniałem o niepokoju jaki czasem we mnie wywołuje świadomość jego rozległości i bezużyteczności. To przecież żadne tam mapy porozrzucane na pustyniach zachodu, a nawet jeśli, to jedyne co jest w stanie je zadomowić to wspomnienia. Stłoczone ciasno w koszulkach, ściśnięte w segregatorach, obrazy w negatywach śnią swój sen o pamięci. Energia tej rzeczywistości skurczonej do dwóch wymiarów jest tak silna, że potrafi mnie obezwładnić. Nie ruszając się z miejsca próbuję wtedy odszukać w pamięci miejsce spoczynku tego odwróconego świata, widzę go, sam nie wiem ale chyba w odwróconej formie, najpierw sam obraz na negatywie a potem przypuszczalne miejsce spoczynku, jedna szafka, pudło z IKEI; potem na to wszystko nakłada mi się obraz miejsca gdzie wykonywałem zdjęcie, potem ludzie którzy ze mną byli w pobliżu, ale i tak archiwum przede wszystkim rozciąga się w czasie. Punktem zaś odniesienia pozostaję niezmiennie jakiś obraz.
Przypomniało mi się, jak przypominałem sobie "jak na początku studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu mieliśmy za zadanie napisać esej o ulubionej fotografii" Przypuszczam że mogło to być zadanie wyznaczone nam przez Alicję Kępińską, której wykłady zawsze pachniały tytoniem. Zazdrościłem jej kieszonkowej popielniczki wyłącznie do użytku osobistego palacza. Czy paliła na wykładach ? Niestety nie mam tego na zdjęciu, nie mogę skonfrontować wspomnień z rzeczywistością. Z pewnością pamiętam jednak że na wykładach wpadała w rodzaj transu, który hipnotyzował słuchaczy. Ponieważ nie mogłem znaleźć swojej ulubionej fotografii i po dziś dzień nadal szukam, napisałem że prześladuje mnie widmo obrazu który nie istnieje, ale który czeka na mnie abym go zamknął w bezczasie negatywu (bo wtedy był przede wszystkim negatyw). Tak bym to dziś napisał, tak to dziś napisałem,  ale jak napisałem wtedy nie pamiętam. Dokumentację poszukiwań mam poupychaną po szafach, czaka aby ją skatalogować, albo spektakularnie spalić. Oczywiście wcześniej przygotowując transmisję online z kilku kamer koniecznie.



     

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Pomiędzy



Ten tekst to kapsuła czasu, znalazłem w niematerialnym archiwum w ciele mojego komputera. Nie jestem pewien kiedy powstawał, kiedy zmaterializował się z bezczynności. Być może chwilę po wywołaniu filmów naświetlonych w czasie peregrynacji Puszczy Piskiej (2017,2018) Kolejny jego fragment powstał w czasie kwietniowego (2019) pobytu w Beskidach ( Wołowiec, Krzywa, Jasionka, Czarne )











Niby niczego nie oczekiwałem po tej wyprawie tak to sobie próbowałem tłumaczyć, ale czułem że się oszukuję. Myślałem może trafię w jakąś niszę, strefę pomiędzy wyobrażonym a rzeczywistością, soczystą, namacalną i to będzie nowe wizualne doświadczenie czasu. Wyobrażenie dotyczyło właściwie nie tyle tego co mógłbym zobaczyć, ile tego co mógłbym poczuć widząc, o tym że nie dotknę tego co było wiedziałem. Przeszłość, tamta warstwa nie istniała, nawet nie byłem pewien czy istniała pamięć. Bo może to tylko projekcja wyobraźni, a może to coś jak sztuczny implant wszczepiony w tkankę rzeczywistości, te parę drobiazgów rzeczywistości wprowadzało do mózgu rodzaj impulsu, o tym że coś kiedyś było.
Droga prowadziła mnie wzdłuż jeziora przez obszar rezerwatu, o czym informowała tablica przed szlabanem. Rezerwat dla pamięci pomyślałem wtedy, to takie miejsce które zostawia się na pastwę przyrody. Zapomnienie rodzi się z ludzkiego zaniechania i intensywności przyrody, ile cywilizacji już przez to przeszło? Wyobrażenie oczekiwało stuletnich świerków, tymczasem las sosnowy był świadectwem niemal moich czasów. Drzewa potrafią opowiadać historię, ale te tutaj milczały, może brakowało czasu żeby dostroić się do tej przestrzeni? Może nad rzucona w podróży droga, to nie do końca przypadkowe zboczenie z trasy, to za mało by TO dotknąć. Może powinienem tu przyjechać na dłużej? Może powinienem tu zostać? Małe koła roweru grzęzną w podmokłej drodze, coś co miało być ułatwieniem staje się balastem, prowadzę rower, żadnych wskazówek, poza tablicą że jestem na terenie rezerwatu. Las milczy, ale po chwili słyszę odgłosy piły łańcuchowej, a potem odgłos walącego się drzewa. To tylko współczesność upada z hukiem.
Mam ze sobą dwa aparaty fotograficzne; tylko po co? Co raz częściej zadaję sobie pytanie, czy to nie przypadkiem takie narzędzia do odczyniania teraźniejszości? Precyzyjne i bezlitosne - cyfrowe, albo mgliste i z podejrzaną aurą - analogowe, co raz częściej wydaje mi się że stają się balastem, jeśli rzeczywiście chce się coś zobaczyć. Już nawet nie dlatego że wielkoformatowa kamera rzeczywiście sporo waży, podczas gdy ja zupełnie niedawno zacząłem się podpierać laską i to wcale nie po to by podszywać się pod dandysa. Szukając aury zorientowałem się że gdzieś obok mnie wykiełkował jakiś upiorny pospiktorializam, że to już nie postindustrialni palacze opium tylko neoromantyczni wąchacze eteru, podczas gdy to znowu jest symulacja! Zapomniane widoki bezużytecznych krajobrazów, z egzotycznych podróży odbytych dzięki biurom podróży. To symulacja czasu przeszłego, już nawet nie rzeczywistości za oknem, ale jakiejś jej wynaturzonej reprezentacji, jakże dotkliwie redundantnej.
Czasem gdy wykonywałem sobie autoportret, w sposób nie pozbawiony kreacji upewniałem się że istnieję. A teraz? Jak bardzo powinny być poręczne urządzenia do rejestracji by zanotować myśl, która wdziera mi się w krajobraz czyniąc go mniej czytelnym, czy bardziej wieloznacznym. Jak bardzo doskonałe by zarejestrować to co czuję, a nie to co widzę ? 










Lekko przekrzywiony drogowskaz, wyryte w desce trzy krzyże i napis C M E N T A R Z wskazały mi dalszą drogę. Nieistniejąca wieś musi być też niedaleko, tak przynajmniej lokalizował okolicę GPS, bo nie miałem precyzyjnych współrzędnych, wybierając drogę kierowałem się niejasnymi przeczuciami i wskazówką miejscowych z pobliskiej wsi. Przepraszam Panią, zapytałem gospodynię która uchyliła drzwi ostatniego graniczącego z lasem domu, czy to tutaj jest gdzieś ta nieistniejąca wieś? Dopiero po chwili zadaję sobie sprawę z absurdalności pytania, ale kobieta którą zagaiłem o drogę wcale nie była zaskoczona. Potem wracając z rozpoznania, pojawiało mi się kolejne pytanie, z którym pozostałem już sam. Gdzie się podziali ci wszyscy zamarli skoro groby są puste ? 
Sprowadziły mnie tu Dzieci Jerominów, książka wydana na papierze biblijnym II klasy; co to w ogóle znaczy papier biblijny? Cienkie jak pergamin prawie prześwitujące strony, w trakcie lektury przy złym oświetleniu czcionka z obu stron nakłada się na siebie i treść pozostaje nieczytelna. Na pierwszej stronie pieczęć - exlibris Powiatowa Biblioteka Publiczna w Koninie, kolejna strona to okrągły stempel Biblioteki przekreślona pieczęcią w y c o f a n e z o b i e g u c z y t e l n i c z e g o. A teraz jest w moim małym obiegu czytania, pomiędzy półką w pokoju, stołem w kuchni, biurkiem, pralką na którą dokładam książki czytane w wannie, między dłońmi i linią wzroku, w głowie… Ile zawiera obrazów?
Ernst Wiechert człowiek z Mazur; nauczyciel z Królewca, Berlina, a potem … bez państwa, rozczarowany nazistowskimi Niemcami zamieszkał w Szwajcarii. 

Oglądam jezioro przez ścianę gubiących liście drzew, które nie opowiadają historii,  oglądam miejsce w którym toczyła się akcja powieści, spaceruję na granicy rzeczywistości i fikcji, granica między nimi zawsze jest cienka i chociaż nic nie rozpoznaję czuję że autor  musiał widzieć to miejsce, mógł ich wszystkich znać: von Balk, Maria Jeromin, ksiądz mieszkający na wyspie, Chucholek … to ostatnie nazwisko odnajduję na jednym z grobów, pozostałe są nieczytelne. Musiał ich wszystkich znać jak każdy twórca który przeczuwa granice własnej wyobraźni. A może ich wymyślił? Małe dziecięce groby, te są najbardziej puste, ich pustka wsysa wyobraźnię pod ziemię pomiędzy drobiny piasku w którym jestem tego pewien, nie ma już żadnych szczątków. Kim byli ci którzy przyszli tu pewnie nocą, rozkopali groby wygrzebując z ziemi drobne przedmioty: obrączkę, medalik od chrztu, jakiś pierścionek, może zaręczynowy. I teraz nikt już ich nie opłakuje, oglądam współczesne znicze może pozostałość po projekcie który miał ich upamiętnić, ale w budżecie zabrakło środków na uprzątnięcie grobów. Sosnowy płotek okala świadectwo entropii, jest też tablica; powinno być na niej napisane: opowieść o znikaniu. 

 Jest kwiecień 2019 i jestem tutaj w Wołowcu, wypuszczam powoli powietrze tak by cisza nie rozsadzała głowy. Słyszę szum wentylatora w laptopie, to dźwięk który przywiozłem tu ze sobą, brzmi teraz obco chociaż znam go. Nie ma innych dźwięków. Kiedy otwieram okno widzę ciemność, nie rozpoznaję linii drzew która za dnia ukrywa horyzont, nocne niebo zlewa się z ziemią, tworząc jedną masę tkwiąca teraz w bezruchu.
No więc znowu zabrałem aparaty. Znowu mi ciążą i znowu i co raz bardziej zdaję sobie sprawę jak złowróżbnie brzmi słowo aparat. Może to przez różnorodność skojarzeń? Aparat ortodontyczny, aparat represji, jakie jeszcze znam aparaty?
Wobec rzeczywistości jestem bezradny, a jednak ciągle prześladuje mnie obraz który nie istnieje…
Ale krajobraz trwa, niby podlega zmianom, ale trwa. Krajobraz jest w tym podobny wspomnieniom i te zbiegiem czasu zarastają. Organiczny software wygładza szczegóły. Trwałość to iluzja, zamknięta w bursztynie czasu. Negatyw, to co było jest teraz odwrotne, czy byłem tam w tym odwrotnym świecie? Rzeczywistość fotografii miesza mi się z rzeczywistością w stanie czystym, ale czym jest rzeczywistość w stanie czystym ? 

Obserwatorzy