Translate

piątek, 17 stycznia 2014

Teraz...

W małej białej kopercie klasycznego formatu, otrzymałem jakiś czas temu zdjęcia, pamiątki rodzinne. Dostałem je od najmłodszej siostry mojego Ojca; a ponieważ rozmaitego rodzaju podziały tak zwanej spuścizny rodzinnej po mieczu, miały mimo szlacheckich korzeni rodziny niezbyt szlachetne okoliczności, zdziwiło mnie jak bardzo łatwo przyszło Ciotce posiadającej przecież świadomości zawiłości dziejów wojennych Ojca; a mego Ś.P. Dziadka, pozbyć się tego świadectwa tożsamości.

Tożsamość cóż to właściwie jest? W odniesieniu do kulturowych oczekiwań wobec obrazu, wobec fotografii; hasło tożsamość zawsze go uwiarygodnia. Projekt Karoliny Breguły Niech nas zobaczą 2002/2003r. wybrzmiał właściwie dzięki zaangażowaniu w kampanię społeczną przeciw homofobii; to szczere zaangażowanie w walkę o prawo do tożsamości nadało siłę tym fotografiom, siłę której nie sposób nie ulec w obawie by nie zostać posądzonym o brak tolerancji. Czy przypadkiem trochę nośność tematu nie przysłoniła walorów estetycznych? Zastanawiam się tylko nad tym, czy fotografie te bez bagażu idei przekonałyby mnie tak samo? Bo kiedy oglądam zdjęcia Adama Pańczuka z projektu Karczeby 2008/2009r. nie muszę nic wiedzieć i nie mam pojęcia co umieszcza te zdjęcia po za czasem. Gdybym w tym kontekście umieścił moje Warianty obecności w 1999r.? Zamiast wkładać je na siłę w obszar tradycji medialnych do której kompletnie nie pasowały..., gdybym opowiedział o swoich pytaniach o tożsamość, niepełnosprawność ...ale wody którą wlałeś do wina już nie odsączysz Taaak...

Teraz przeglądam te zdjęcia od Ciotki, w ogóle nie widać na nich wojny, jedno wygląda jak ujęcie z programu Tony Halika. Chociaż z drugiej strony prostokątny kadr, biały margines ramki i jej owalne rogi nie pozwalają zapomnieć o przedmiocie. To fotografia, o wymiarach 3 x 2 cala, może stykówka? Na odwrocie pusto, nie licząc nazwy producenta Velox ( błyszczący papier Kodaka) żadnej informacji... Powierzchnia fotografii jest nieco zniszczona, z tego wszystkiego można wyczytać jak długą drogę musiała przebyć nim trafiła do mnie. Jest na niej gliniana chata, kryta jakąś trawą czy trzciną; etnolog z pewnością by sobie poszalał na widok młodej murzynki ubranej w kraciasty strój, oszczędny w zdobienia. Jej postać przykucnęła w progu; wyłania się z mroku otworu wejściowego do lepianki, wysokie słońce rzuca cień tak że oczy są ledwie widoczne, a jednak patrzą wprost na Ciebie. Niemal czujesz jak pod jej skórą tętni ta prawdziwa afrykańska krew. Spojrzenie, jej spojrzenie jest jednak obce, może przygląda się temu co nadciąga? Wtedy kiedy oglądałem to zdjęcie po raz pierwszy, jeszcze za nim zacząłem dopatrywać się, wszystkich punctum i tym podobnych, przyszła mi do głowy myśl, że jestem jedynym właścicielem jej wizerunku. Teraz jest moja, pomyślałem! To naiwne przekonanie że fotografią można jeszcze coś zawłaszczyć, chociaż z drugiej strony w dawnych fotografiach drzemie jeszcze duch wiary w materialność . Może po prostu pragnąłem wypełnić to zdjęcie historią? Dziwnym zbiegiem okoliczności nie wybrałem zdjęcia dziadka w mundurze na tle kaktusów, ale postać tajemniczej egzotycznej piękności; bo już chwilę później moja fantazja dryfowała w zupełnie innym kierunku, a usta kobiety wydymały się pogardliwie, by po chwili uśmiechać się kokieteryjnie. Dlaczego do cholery nie wybrałem dziadka? To proste mam dość martyrologii, nawet tej okraszonej prywatną historią.


Kiedy zeskanowałem to zdjęcie i wyciągnąłem z niego tych kilka zdań poczułem jakby ulgę; teraz będzie się wypełniać innymi historiami i ktoś inny odpłynie na łódeczce Bartha, odkrywając fakturę i piękno ukryte w pęknięciach na glinianej chacie i może nawet zechce tam zamieszkać. Pytałem później Ojca, czy Dziadek pokazywał mu kiedyś to zdjęcie, czy może je pamięta, ale ten kierunek nie był rozwojowy. Uznałem zatem że może był to rodzaj trofeum, pamiątka z egzotycznych krajów i może Dziadek mój, spoglądając na kobietę z fotografii snuł również swoje kolonialne fantazje.

Podobno robienie zdjęć osłabia proces zapamiętywania, sfotografowanego nie trzeba pamiętać. Dlatego łatwiej zapamiętuje cudze zdjęcia, moje zawsze przegrywają w konfrontacji z rzeczywistością którą znam.

Kilka dni temu zgubiłem kartę pamięć do aparatu, jaka szkoda pomyślałem że nie ma programu do odzyskiwania zagubionych kart. Po chwili pomyślałem, ten program jest przecież w mojej głowie i to ja jestem autorem tego softu. Karta znalazła się kilka dni później. Szczęśliwy ten kto trzyma w rękach software!

Teraz, zastanawiam się często na czym właściwie to polega, robię zdjęcie i widzę natychmiast efekt. A jeśli ja chcę żeby fotografia mnie zaskakiwała, to jak miałbym ją robić ? Wyłączyć ekran LCD? Ale w telefonie to niemożliwe. Może jednak chodzi o coś innego, o coś co nie byłoby chłodną kalkulacją obliczona na niezawodność sprzętu i precyzję naświetlenia. Jakiś pierwiastek ludzki powiedzmy? Główny atut obrazu technicznego dziś, zdaje się zawierać w szybkości transmisji danych. Zdjęcie może zawsze zaskoczyć innych, nam samym zostawiając satysfakcję z akceptacji. Wszyscy doskonale znamy Lubię to! Fotografia dziś czyni nas niemal przezroczystymi, pytań o to czy sama jest transparentna jako medium, nikt już nie zadaje. Trudno formułować pytania ontologiczne, kiedy spektakl trwać musi napędzany choćby przez producentów sprzętu. Paradoksalnie digitalizacja bardzo oczyściła to medium z techniki, czyniąc je jeszcze bardziej demokratycznym. Ciężar owego techne przeniósł się gdzie indziej, z komplikacji budowy aparatu w nieprzejrzystość języka softu. Jakie informacje są mi zatem niezbędne żeby zrozumieć fotografię? Bo do tego by ją robić poprawnie nie potrzeba prawie żadnych informacji, zielony program skalkuluje za mnie. Dlaczego chętnie bym się znalazł na śmietniku zdjęć XX wieku, a takiego śmietnika po XXI wieku nie jestem w stanie sobie wyobrazić? Kiedy; i znowu ten ciężar czasu, na przełomie wieków w powstawał projekt Solaris Slavo Decyk / Paweł Kula; nim nie przekształcił się niemal w modę wśród miłośników fotograficznych eksperymentów, Paweł Kula wspominał że z kilkunastu wystawianych na półroczną ekspozycję kamer (puszek aluminiowych z papierem) znajdywał tylko część, reszta przypuszczalnie padała łupem zbieraczy złomu. Pomyślałem wtedy; a co jeśli Kula zwyczajnie zapomniał gdzie dokładnie tą puszkę wstawił? Jeśli ktoś odnajdzie ją w XXVIII wieku powiedzmy? Ktokolwiek by to był, zestawiając to znalezisko z innymi artefaktami z pradziejów nabierze może przekonania, że na przełomie XX/XXI wieku istniały jakieś prymitywne formy kultu Słońca? Bo wreszcie co tak na prawdę potrzeba dziś wiedzieć by ocenić wagę i odnaleźć piękno obrazu? Skoro; wiemy to doskonale fajka wcale już fajką być nie musi, a nawet nie może.



This is not a Still life No.1 - "Husaria", salt paper, contact print
negativ 5 x 7 inch. 2014 r. Edition 1/7




This is not a Still life No.2 "Nie liść i nie czaszka" salt paper, contact print
negativ 5 x 7 inch. 2014 r. Edition 1/7


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy