Translate

środa, 19 grudnia 2012

Moja apologia

Pokusa bycia niepodobnym do nikogo jest największym niebezpieczeństwem artysty, sparafrazowałem trochę Camusa ale myślę że poczciwy Francuz nie miałby mi tego za złe, tym bardziej gdy czynię to w dobrej wierze żyjąc przecież w zjednoczonej Europie. Powtarzam często tą kwestię młodym adeptom sztuki fotograficznej i sztuk wszelkiej innej maści, ludziom którzy są jeszcze przekonani że to właśnie oni wymyślą awangardę. Tym czasem ja choć młody duchem jako artysta wchodzę w wiek dojrzały, a oglądając się czasem wstecz dochodzę do wniosku, że mi nikt takich rad nie udzielał. Nikt mnie ani nie namaścił, z żadnej "stajni" nie jestem. Ale czy aby na pewno? Pamiętam stwierdzenie Jerzego Olka, który w czasie jednego ze swoich wykładów z Historii Fotografii Współczesnej bodajże, wypowiedział to memento które utkwiło mi w pamięci "Zastanówcie się już teraz gdzie z tym co robicie będziecie za 10 lat" i cóż? Jestem tu gdzie jestem, a te moje cztery ściany... nie są jeszcze obiecanym piekłem. Kilkukrotnie spotkałem się ze stwierdzeniem, że z racji skończonej ASP w Poznaniu jestem skażony, konceptualizmem. Nigdy nie było to jedynie stwierdzenie faktu, a zawsze zarzut. Po raz ostatni padł on w korespondencji z Marianem Schmidtem, w którą wdałem się po tym gdy Ten zaprosił mnie do grona sowich znajomych na facebooku. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że to taki zabieg pijarowski. Wydawało mi się że jeśli ktoś po dziesięciu latach mnie pamięta, to może mamy sobie coś do powiedzenia ale okazało się że nie. W toku rozwlekłej korespondencji w efekcie której zamieściłem na facebooku swoje prace (później zorientowałem się że to ryzykowne, bo też kontekst w jakim są udostępniane bywał dwuznaczny), nagabując było nie było swego nauczyciela, człowieka rozległej wiedzy o wysokiej kulturze, otrzymałem odpowiedź:"wole nie komentować twoich zdjęć ponieważ wybrałeś kierunek w fotografii, którego nie czuje. To co uczę jest daleko od tego co robisz. Nie mogę skondensować w kilku zdań to co przekazuje w ciągu dwóch lat. Poczekaj parę lat aż wyjdzie moja książka o fotografii." Zgłupiałem... Spodziewałem się jakiegoś konkretu, a tu okazuje się że powinienem wrócić do szkoły. Jest mnóstwo rzeczy w sztuce których nie czuję, ale staram się przynajmniej zrozumieć, ustosunkować jakoś... może to błąd? Pamiętam w jakiej atmosferze Marian Schmidt rezygnował z gościnnych wykładów na Fotografii w Poznaniu. Krążyło potem stwierdzenie które ponoć padło z jego ust, o tym że ma dość wyciągania studentów ASP z okowów awangardy. Cóż nikt jednoznacznie nam nie powiedział, że awangarda już była. Ale też już kończąc studia byłem pewien, że bez sensu będzie utkwić gdzieś między Bressonem a Salgado. Pewne rzeczy trudno przeskoczyć. Parę lat potem brałem udział w projekcie, w którym dzieci z beskidzkich wsi Jasionka i Krzywa, fotografowały rozdanymi im kilszowymi kompaktami swoją rzeczywistość. Spędziłem razem z nimi trochę czasu pokazując, razem z Pawłem Kulą trochę zagadek związanych ze światłoczułością i camera obscura. Plonem tych działań był album wydany nakładem wydawnictwa Czarne, ze wstępem Andrzeja Stasiuka. Piotr Janowski który koordynował projekt, odwalił kawał dobrej roboty. Kiedy po warsztatach oglądaliśmy na rzutniku powstałe fotografie, byliśmy pod wrażeniem ich przemyślanych kompozycji i dynamicznych kadrów. Taką świeżość spojrzenia i radość fotografowania znałem jedynie z wczesnych fotografii Lartiguea. Bo to co na zdjęciach najbardziej uderzało, to radość odkrywania świata. Janowski stwierdził wtedy, że nie ma po co już robić zdjęć. Jako fotograf prasowy miał z pewnością świadomość, że komfort publikacji zdjęć w kontekście w jakim robił je autor to niezwykle rzadka sytuacja. Ale dzieci nie musiały o tym myśleć, bawiły się to wszystko. Skąd więc wzięła się harmonia ich pracy? Być może istniej coś takiego jak genetycznie zakodowana i w toku ewolucji kulturowej utrwalona pamięć obrazów? W tym roku zobaczyłem znowu prace dzieci z beskidzkich wsi. Buszując po internecie natrafiłem na informacje o wystawie w Zamku Ujazdowskim - POSTDOKUMENT. Świat nie przedstawiony. Dokumenty polskiej transformacji po 1989 roku. Jakie to zabawne pomyślałem w pierwszej chwili, że przemiany ustrojowe w Polsce dokumentowały też dzieci. Jednak prawda okazała się mniej wesoła, z informacji na stronie wynikało bowiem że autorem fotografii jest Piotr Janowski. Stało się to wbrew jego woli bo kurator wystawy Adam Mazur uznał, że Janowski jako autor projektu jest w pewnym sensie autorem zdjęć. Nie po raz pierwszy okazało się jak łatwo manipulować obrazem, szkoda tylko że stało się to pod szyldem szanowanej instytucji sztuki. Szkoda również że chcąc wygenerować nowe oblicze dokumentalizmu, u podstaw tego działania leży brak rzetelności opisu. Ale krytyk jest przecież twórcą, wychwytuje z rzeczywistości fakty, interpretuje po swojemu i nadaje im właściwą(?) rangę. Pamiętam że istotnym wymiarem akcji warsztatowej w Beskidach była możliwość pokazania dzieciom, że może przez fotografię są w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu po pegeerowskiej rzeczywistości w Świat. Ale w jaki?
Być może właśnie z powyższych przyczyn nie chciałem zajmować się dokumentem, konceptualizm jako ucieczka od rzeczywistości też mi nie pasował... Dziś kiedy zastanawiam się na ile te decyzje były świadome, a na ile wynikały może z braku zdecydowania, zaczynam domyślać się że u podstaw leży brak zgody na kompromis. A to z pewnością zasługa nie żyjącego już Zbyszka Trzeciakowskiego. W każdym razie kończąc studia temat Foxa Talbota wiedziałem niewiele, dzisiaj ślęcząc nad opasłym tomem Larrego Schaffa "The Photographic Art of William Henry Fox Talbot" wiem już trochę więcej, ale też dużo bardziej zaczynam cenić sobie to czego się mogę domyślać, bez konieczności weryfikacji. Fragment "Fragmentu Apokryficznej Ewangelii" Borgesa Błogosławieni którzy zachowują w pamięci słowa Wergiliusza, czy Chrystusa albowiem one dadzą światło ich dniom zapamiętałem dawno temu i nie pamiętam też od kiedy cudze słowa stały się po części moją religią, czy lekarstwem na szaleństwo.
I co dalej?
Kilka dni temu raptem, może tydzień jak zniknęły spod powiek obrazy przewiezione z Miesiąca Fotografii w Bratysławie. Może zniknęły spod powiek ale znowu osadziły się gdzieś głębiej i spokojnie spoczęły obok innych. Również obraz samej Bratysławy podzielił ten sam los. Niknące w nieostrościach deszczu na szybach góry gdy bus wjeżdżał do miasta, zupełnie jakby miasto skromnie schowało się ustępując miejsca obrazom ukrytym w przestrzeniach galerii. Ale już później gdy z bliższej perspektywy ulic uderzył widok jeszcze zielonych platanów, można było przeczuć, czy domyśleć się że to narasta. A potem tylko pojedyncze migawki, osnute raczej wokół wydarzeń i ludzi, lekko tylko zanurzone w obrazie. Atmosfera późnej, nocnej dyskusji z Jarkiem Klupsiem, miała w sobie moc i energię fotografii które widzieliśmy w ciągu dnia, jednak smak pierwszego papierosa wypalonego w piwiarni(!) podczas rozmowy z Januszem Oleksą, już nijak nie chciał dać zamknąć się w płaskim obrazie, składał się z innej materii. Napisałbym było miło, ale zimną gdy za oknem biało zabrzmi to idiotycznie. Teraz kiedy minęło raptem kilka dni, może tydzień odkąd te obrazy zniknęły spod powiek, ćwiczę pamięć podróżując po ich powierzchniach. Wystawy trwają w umyśle. Wszystkie te czarno-białe, artefakty spotkań Lewisa Hinea pełne były czasu do których przylegały, a Ci ludzie z niemal niewidoczną na fotografiach pomącą maszyn, którzy rękoma wznosili Empire State Building mieli w sobie...
"Niestety , gdzieś się podziała dawna siła
I dawna wiara,
I dawna sztuka życia,
I dawne męstwo."
Jakaś zapomniana prawda, a może to światło tych postaci jak z obrazów Velazqueza, to coś co już jest po za czasem. Hine z pewnością nie katalogował rzeczywistości, wierzył że po przez fotografie jest w stanie ją zmienić. Ja nie mam takich ambicji,jestem nastawiony na trwanie, coś jak drzewo w zimie.
Pojechałem do Bratysławy na przegląd portfolio, miałem spotkać się z wybranymi kuratorami i krytykami z całego świata. Wprawdzie opłatę z przegląd wniosłem już w sierpniu, ale własna opieszałość sprawiła że zarejestrowałem się dopiero w październiku bodajże, w związku z tym nie miałem zbyt wielkiego wyboru spotkań z kuratorami. Z tych przydzielonych mi losowo dokonałem swojego wyboru i tak z ośmiu możliwych, doszło zaledwie do 4 rozmów. Ironia losu, żeby spotkać się z Kasią Majak i porozmawiać z Krzysztofem Jureckim, musiałem jechać aż do Bratysławy. Byłem pewien że nic z tego nie wyjdzie, nowe kontakty owszem, ale obietnice wystaw...
Tymczasem znalazłem się w 15 najlepszych http://vimeo.com/52838882, a potem na blogu Krzysztofa Jureckiego pojawił się tekst o moich pracach.
Tymczasem zima i czuję się jak martwa natura Joela Petera Witkina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy