Jest 24 kwietnia, pierwszy słoneczny dzień od dłuższego czasu. Porządkując skrzynkę mailową, której zawartość stanowią głownie reklamy i oferty natrafiam na korespondencję z Michałem Tabaczyńskim redaktorem naczelnym Bydgoskiego Informatora Kulturalnego. Korespondencję która urwała się i pozostała niedokończona, jak wiele innych rozmów o sztuce i nie tylko. Tak bywa gdy w natłoku codzienności gęstej od zdarzeń, ich poziom istotności bywa odmienny dla stron prowadzących dialog. Ponieważ jednak tekst, który napisałem dwa miesiące temu w moim odczuciu wytrzymał próbę czasu. Postanowiłem zatem podzielić się i tekstem i polemiką która wokół niego powstała.
9.02.2024
Szanowny Michale,
W ostatnim numerze BIKu przeczytałem
tekst Justyny, który wywołał we mnie mnóstwo emocji i sprowokował do napisania
tekstu, który załączam. Cenię Twój wkład w obecny kształt informatora i mam
nadzieję, że w przyszłości znowu znajdę w nim swoje fotografie, tym razem
jednak słowa. Polemika na łamach BIKu, mogłaby wzbogacić pismo jeśli oczywiście
uznasz, że to co przesyłam nadaje się do druku.
Z wyrazami sympatii
Marek Noniewicz
Drogi Marku,
bardzo Ci dziękuję za Twój tekst - to oczywiście
zawsze cenne, kiedy coś, co publikujemy wywołuje emocje (niezależnie od tego,
jakie to są emocje). To nie jest kurtuazja - zastrzegam. Mam kilka problemów z
tym tekstem (i dlatego jego ewentualny druk uzależniam od wprowadzenia pewnych
zmian - właśnie z tego powodu na razie żadnej decyzji nie podejmę).
Moja podstawowa obiekcja związana jest z tym
narracyjnym wprowadzeniem do twojego tekstu. Otóż dostrzegam w nim - skrywaną,
oczywiście, ale chyba nie za dobrze (co, dopuszczam taką ewentualność, jest
może najzupełniej celowe) - polemiczność opartą na wywołującej mój sprzeciw
protekcjonalności wobec "sympatycznej koleżanki Justyny". Ale nawet
jeśli nie miałeś takiego zamiaru i ja źle interpretuję, to jest coś jeszcze...
Otóż ja akurat lubię polemiki, ach, lubię je może nawet za bardzo, ale nie wydaje
mi się, żeby Justyna dobrze się czuła w takim polemicznym trybie (łagodnie
rzecz ujmując). A ja, tak moją rolę też postrzegam, nie mogę wymagać od
autorów, których zapraszam do współpracy, żeby musieli znosić sytuacje dla nich
niewygodne. Tym bardziej, że jej tekst nie jest zaczepny, nie dotyczy oceny
jakiegoś zjawiska w kulturze najnowszej, o nic nie walczy - to antykwaryczne w
istocie wspomnienie, jedna z odsłon radykalnie osobistego (taki był w zamyśle,
ale - z tego, co widzę - Justyna bardzo się stara oddać sprawiedliwość nawet
temu, czego do końca nie podziwia) rankingu zdarzeń z ostatnich 50 lat.
Ale mam wątpliwość może jeszcze bardziej zasadniczą,
bo merytoryczną. Otóż ja akurat nie uważam, żeby Andrzejowi (którego całkiem
nieźle zresztą znałem - może nie bardzo długo, bo od 2003 roku, ale jednak)
należało się coś więcej niż wzmianka w trzystronicowym tekście. Sądzę, że
jesteś po prostu zbyt dla niego łaskawy i Twoje interpretacje jego prac są
lepsze niż same jego prace (i - co może mniej istotne, ale jednak - lepsze i
zmyślniejsze niż jego twórcza świadomość, szersze niż jego artystyczne horyzonty).
Może i miał lepsze momenty, ale ja zapamiętałem go jednak ze słabych:
tandetnego do bólu gestu (tak w wymiarze idei, jak i wykonania) odrysowywania
tablicy nagrobnej jego matki, kiczowatych widoków chmur, marnych portretów i
wyjątkowo nieciekawej fotografii miejskiej zebranej w albumie wydanym w
Margrafsenie (nie pamiętam tytułu - "Bydgoszcz"? "Z
Bydgoszczy"? - a nie chce mi się grzebać w kartonach w piwnicy, gdzie
leży). Jedna rzecz to jego postać (barwna, dość zabawna, często nawet urocza) i
przynależność do tej węgliszkowej cyganerii (ja akurat nie znosiłem tego
klimatu wzajemnej adoracji i fałszywych hierarchii opartych na koleżeństwie,
zadufania i artystowskiej pozy), a inna rzecz to jego sztuka - tę oceniam
surowiej nawet niż jego węgliszkowe towarzystwo.
Być może to błąd paralaksy - nie byłem z racji wieku
świadkiem jego być może najlepszych prac i akcji, znam je tylko z przekazów,
dokumentacji, rozmów. Ale dopuszczam możliwość, że Twoja ocena jest obarczona
tym samym błędem, tylko o przeciwnym znaku.
Jako że Twój tekst wymaga również redakcji językowej,
mógłbym przy okazji przygotować propozycję jego wersji, którą moglibyśmy może
opublikować. Pytanie, czy w ogóle na jakieś ingerencje byś się zgodził. Jeśli
tak, daj mi, proszę, znać, to spróbuję się zastanowić, coś przygotować w
przyszłym miesiącu i Tobie przesłać. Jeśli nie, nie będziemy tracić czasu.
Serdecznie
Michał
dr Michał
Tabaczyński
"Bydgoski
Informator Kulturalny": red. naczelny
Warsztat L.:
Sekcja Literatury i Nowych Mediów MCK: kierownik
17.02.2024
Michał, bardzo dziękuję za odpowiedź.
Tekst mój w pierwszych wersjach był jeszcze bogatszy w rozmaite emocje,
może to taki trening osobisty.
Twoje uwagi są cenne i poniekąd trafne, ale po kolei.
Jeśli w mojej narracji pojawia się protekcjonalność, to nie celowo, może
podświadomie, ale zdecydowanie nie celowo.
Trudno nie zgodzić się z faktem, że Justyna starała się rzetelnie opisać
pewne zjawisko, którego charakterystykę mogła przedstawić subiektywnie. Z jej
punktu widzenia pewne wydarzenia były ważne inne mniej. Mój punkt widzenia jest
inny, ale w znacznej mierze wsparty na opinii uczestnika tamtych wydarzeń,
Bogdana Chmielewskiego. W polemikę z Justyną wprowadzam słowa artysty, który
był świadkiem Akcji Lucim, dla mnie jego ocena jest bardzo ważna.
Twój punkt widzenia na publikację tego co przesłałem, w formie jaką ma
obecnie (nie mówię o warstwie językowej) też jest obarczony tym błędem
paralaksy. Błąd paralaksy znam doskonale, występuje w aparacie z którego lubię
korzystać, a którego konstrukcja z racji tego wymaga szczególnej uważności przy
pracy. Twój punkt widzenia, wynika z faktu, że pracujesz w instytucji, znasz
ludzi i zależy Ci na nich. I mnie prawdę mówiąc było by przykro wprawiając w
zakłopotanie Justynę, wytykając jej jakieś antykwaryczne nieścisłości.
Może należałoby pójść do Justyny i z nią pogadać?
Przenieść tą polemikę w kameralny wymiar?
Jednak BIK jest czytany również przez innych, tych którzy nie pamiętają
przeszłości tak dokładnie i może dlatego warto starać się o rzetelność, dla
innych bydgoszczan.
Szanuję Twój punkt widzenia na sylwetkę Andrzeja Mazieca, zdaję sobie
sprawę, że liczne grono postrzega go w podobny sposób.
Towarzystwo z Węgliszka i dla mnie wydawało się mocno przykurzone, ale ja
nie zapamiętałem na Andrzeja w tym tle.
To dobrze, że potrafisz przywołać jego słabsze momenty, album wydany przez
Margrafsen rzeczywiście był bardzo słaby. Ale już jego udziały w Konstrukcji w
procesie, organizowanej przez Gosię Winter, były lepszymi momentami. Jak każdy
artysta miał więc lepsze i słabsze momenty, a ja wolę pamiętać te lepsze,
a o złych w ogóle zapomnieć. Bo były też występy Andrzeja w japońskiej
wersji reklamy żubrówki. Nie chcę jednak demitologizować jego trybu życia,
ukazując znane wszystkim bolesne fakty. Zwracam uwagę, że robił też ważne
rzeczy i w tym celu wspominam dwie jego prace, starannie
je opisując.
Bardzo jestem Ciekawy twojej redakcji tekstu, więc jeśli poświęcisz mu
trochę czasu i skorygujesz wedle uznania to chętnie go przeczytam. Ja również
siądę do tego tekstu jeszcze raz, wykorzystam Twoje uwagi i zobaczymy, co mi
wyjdzie.
Jeśli uznasz, że warto to opublikować, to dobrze, jeśli nie ?
Może wrzucę go na mojego martwego prawie bloga
Pozdrawiam serdecznie
Marek Noniewicz
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Andrzej
Maziec - appendix .
W
odpowiedzi na artykuł Justyny Gongały-Wyzujak, BIK luty 2024
Od
zawsze miałem problem z rozpoznawaniem emocji, nie inaczej było i tym razem.
Kiedy pod koniec stycznia odwiedziłem Galerię Wspólną, po objerzeniu aktualnej wystawy
zobaczyłem na stole kolejny, lutowy numer Bydgoskiego Informatora Kulturalnego.
Nastrój miałem raczej wyrównany, powiedziałbym nijaki, czułem się jak mrówka
zagubiona w przestrzeni międzygalaktycznej[1],
czyli tak jak zazwyczaj w miejscach publicznych. Wystawa, jak każda zbiorowa,
nierówna, gęsto rozmieszczone na ścianach prace nie tworzyły między sobą
dialogu. Po krótkiej rozmowie z Justyną, która w Galerii pracuje, bez
estetycznego wzruszenia obejrzaną wystawą wyszedłem. Zszedłem po schodach,
bogatszy o nowy numer BIKu. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny zważywszy na
porę roku, z braku lepszego zajęcia postanowiłem udać się do Biblioteki na
Rynku, a tam czekając na realizację zamówienia zacząłem przeglądać BIK.
Jeszcze
w Galerii zerknąwszy na okładkę Informatora, zaintrygował mnie artykuł o
działaniach Grupy Lucimskiej, autorstwa Justyny Gongały – Wyzujak, tej właśnie z
którą rozmawiałem chwilę wcześniej. Działania Grupy znam wprawdzie dość dobrze,
ale byłem ciekawy artykułu. Wiem, że BIK przywołując w związku z różnymi
jubileuszami wydarzenia z przeszłości, musi z konieczności ograniczyć się do
telegraficznych skrótów. Jednak przebijając się przez kolejne akapity tekstu z
mnóstwem odnośników bibliograficznych, czułem najpierw zniecierpliwienie, może
złość, a na końcu smutek. I chociaż miałem problem, w określeniu proporcji tych
trzech emocji, w końcu z niezwykłą, jak rzadko klarownością rozpoznałem
dominujące uczucie smutku. Na trzech stronach artykułu, w których z różną
częstotliwością pojawiały się nazwiska artystów uczestniczących w działaniach w
Lucimiu, znalazłem zaledwie wzmiankę o udziale Andrzeja Mazieca. Zdałem sobie
sprawę, że mój smutek wynika ze świadomości permanentnego wręcz pomijania
znaczenia sylwetki Andrzeja w życiu kulturalnym miasta i regionu. Przyczyn tej
sytuacji może być wiele, ale później pomyślałem, nie chcąc frustrować się tą
świadomością i mając jednocześnie przekonanie, że twórczość Andrzeja przez lata wzbogacała życie
kulturalne miasta, postanowiłem przytoczyć kilka najważniejszych faktów
dotyczących tego artysty. Uznałem, że ograniczę się do samej Akcji Lucim, zdarzeń
ją poprzedzających i tych które nastąpiły zaraz po niej. Żeby jednak nakreślić
tło moich refleksji na temat Mazieca muszę odrobinę cofnąć się w czasie.
W
roku 2018 pracując w Muzeum Fotografii w Bydgoszczy, podjąłem się zadania
realizacji filmu „Andrzej Maziec – postać autentyczna”. Kiedy przystępowałem do
pracy nad filmem miałem jedynie mglistą wizję jego ostatecznego kształtu i
przekonanie, że realizując go spłacam Andrzejowi jakiś bliżej niesprecyzowany
dług. Ograniczony skromnym budżetem i czasem wynikającym z realizacji zadania w
ramach Grantu który finansowało miasto Bydgoszcz, udało mi się zrobić coś, co z
perspektywy czasu uznałbym zaledwie za namiastkę tego co planowałem. Oglądając
film dziś doskonale zdaję sobie sprawę z jego niedostatków, nie mógłbym jednak
nie docenić spotkań z bohaterami którzy zdecydowali się podzielić swoimi
wspomnieniami o artyście. Najbardziej
zapadły mi w pamięć spotkania z tymi osobami z którymi wcześniej nie miałem
dotąd kontaktu: Grażyną Bułatek i Bogdanem Chmielewskim. Grażyna upewniła mnie
w przekonaniu jak niezmordowanym kronikarzem artystycznego życia był Andrzej, o
tym samym w szerszym kontekście wspominała też Ela Kantorek. Jednak to Bogdan
Chmielewski uświadomił mi jak wyjątkowym artystą był Maziec. Nie żebym
wcześniej tego nie wiedział, ale usłyszałem od profesora słowa które mocno zapadły
mi w pamięć: Andrzej miał słuch metafizyczny[2]
Udział
Mazieca w Akcji Lucim nie był przypadkiem, poprzedziły go wydarzenia których
bohaterem był sam Andrzej, jak i wspominający go w filmie Bogdan Chmielewski. I
tutaj właściwie moja rola się kończy, nadmiar słów tak samo męczy mnie jak
nadmiar obrazów, spakuję więc w paczkę fakty które przytoczył profesor
Chmielewski w swoim tekście.[3]
Pierwsze
spotkanie Mazieca z Chmielewskim miało miejsce w październiku 1976 roku, w
czasie otwarcia wystawy Chmielewskiego w poczekalni dworca PKP w Bydgoszczy.
Już następnego dnia Andrzej zaprosił przyszłego profesora na wystawę, którą
realizował wspólnie ze Stanisławem Wasilewskim w podwórku na bydgoskiej
Wenecji. Po latach profesor wspomina: Pamiętam dobrze to jesienne popołudnie
i zdjęcia zdumiewające siłą wyrazu, dojrzałą refleksją nad przedstawianym
światem. Ludzie, portrety, epizody, mury, okna, detale - faktografia
przeniknięta metafizyką. Enklawa zatrzymanego czasu jak u małych mistrzów
holenderskich. To stały rys twórczości Andrzeja i jego odczuwania. Z pewnym
patosem można powiedzieć, że umiał wypatrzeć i utrwalić w kadrze wieczność w
życiu codziennym.[4] Nie trudno zauważyć,
że tak pionierskie w owym czasie działania w przestrzeni publicznej, pojawiły
się niemal jednocześnie u Mazieca i Chmielewskiego, to wspólne postrzeganie
rzeczywistości było podstawą dalszej wieloletniej współpracy, zwłaszcza w
kontekście działań w Lucimiu, gdzie Andrzej kontynuował swoje autorskie spojrzenie
w działaniach site scpecyfic, używając też fotografii. To nie mylnie
opisane w tekście opublikowanym w lutowym BIKu, działanie z lustrami, których
Maziec nie fotografował (zaaranżował procesję z lustrami z domów mieszkańców
Lucimia, nawiązując zapewne do dziewiętnastowiecznej refleksji Oliwiera W.
Holmesa który nazwał fotografię „lustrem z pamięcią”), a Galeria 1914
była najmocniejszą wypowiedzią Mazieca w cyklu, działań lucimskich. Sam Chmielewski wspomina tą artystyczną
wypowiedź artysty pisząc[5]: Podczas finału „Akcji
Lucim" (1978 r.) zachwycił realizacją „Galeria 1914". Na dużych
fotografiach przedstawił portret swojego ojca oraz wizerunki czterech
mieszkańców wsi, urodzonych w roku rozpoczęcia I wojny światowej.[6]
Patrzyli z fotogramów ukazując los tamtej generacji, wypisany na twarzach i
dokumentach. Siła tej prostej, przydrożnej instalacji trwa mimo upływu lat.
Trudno
jednoznacznie ustalić, dlaczego Andrzej porzucił współpracę z Grupą Działania.
Moim zdaniem zadecydowała o tym silna indywidualność artysty i jego problem
odnajdywania się w działaniach formalnych. O ile pierwsze „Akcje Lucim” miały w
sobie coś spontanicznego co artyście odpowiadało, o tyle późniejsze przybrały
charakter bardziej sformalizowany, co było sprzeczne z jego naturą. Z pewnością
miał już w planach realizację swojej Autorskiej Galerii Pamięci, która z czasem
stała się jego opus magnum.
Dziś
sylwetka Andrzeja Mazieca bywa najczęściej wspominana w kontekście Akcji Lucim,
dzieje się tak dlatego, że kontynuatorzy działań lucimskich Grupa 111 – Bogdan
Chmielewski, Witold Chmielewski i Wiesław Smużny są twórcami o uznanym dorobku
i mają za sobą akademickie kariery, o które dbają. Andrzej nigdy o swój dorobek
nie zabiegał i nie starał się go popularyzować, był na to zbyt skromny, albo
też żył zawsze tą realizacją nad którą aktualnie pracował. Pytanie, czy warto
uporządkować i popularyzować jego twórczość pozostawiam kwestią otwartą. Warto
natomiast rzetelnie opisywać jego działania, zwłaszcza w kontekście tych
wydarzeń, które miały doniosłe znaczenie w historii polskiej sztuki XX wieku. Na
koniec jednak zacytuję Bogdana Chmielewskiego: sądzę, iż w Bydgoszczy należy
przygotować wystawę, ukazującą dorobek Andrzej a Mazieca, tak aby z naszej winy
nie uległ on rozproszeniu i nie przepadł w „Galerii Niepamięci".[7]
Bydgoszcz,
8 luty 2024 r. Marek
Noniewicz
Dokumentacja spotkania artystów Akcji Lucim z mieszkańcami. Na fotografii od lewej Witold Chmielewski, Wiesław Smóżny, mieszkanka Lucimia, Bogdan Chmielewski, fragment sylwetki Andrzeja Mazieca (jak zwykle w cieniu), kolejna mieszkanka Lucimia i dwie kolejne postaci plecami do obiektywu nieznanego fotografa, jednak wiele wskazuje na że autorem zdjęcia był Stanisław Wasilewski. Ta konkretnie odbitka, na odwrocie nie była w żaden sposób opisana, a znajduje się w zbiorze korespondencji Marellego Bacciarellego, z którą przez krótką chwilę miałem kontakt i które to zdjęcie zreprodukowałem telefonem i pozwalam sobie upublicznić, dla dobra sprawy.
[1] Cytat
pochodzi z dialogu bohaterów filmu Mathieu Kassovitza Nienawiść 1995
[2] Z
wypowiedzi Bogdana Chmielewskiego w filmie Andrzej Maziec – postać autentyczna
https://www.youtube.com/watch?v=3T0SdRIrumw
09.02.2024
[3] Bogdan
Chmielewski – Andrzej Maziec 1948-2015, Kronika Bydgoska, https://czasopisma.ukw.edu.pl/index.php/kronika-bydgoska/article/view/1334
06.02.2024
[4] Bogdan
Chmielewski ibid.
[5] Bogdan
Chmielewski ibid.
[6] Ojciec
artysty urodził się w 1914 roku, praca miała też wybitnie osobiste odniesienia,
jak większość prac Mazieca, żeby wspomnieć znajdującą się w zbiorach Muzeum
Okręgowego w Bydgoszczy Walizkę Pani Janki – przypis autora.
[7] Bogdan
Chmielewski ibid.