Przypomniało mi się że mam bloga! Już w Nowym Roku 2022 przydarzyła mi się pewna historia związana z obrazem, którą bardzo chciałem opisać. Chciałem ją opisać mimo tego że zrobiłem zdjęcie, ale zdjęcia w tym wypadku to tylko ilustracja i domagało się opisu, domagało się historii. Otworzyłem więc bloga i oto natknąłem się na inną niedokończoną opowieść! Nim więc opiszę nowszą historię, publikuję to co drzemało uśpione na jakimś serwerze i czekało.
Na rynku kawał folii łata dziurę między straganami, łapiąc deszcz w tą dziwną pułapkę.
Światło latarni przegląda się w soczewce wody po deszczu, kiedy zrywał się wiatr rzucało na puste stragany refleksy, które biegały tam i z powrotem jakby nerwowo kogoś szukały.
Poznań, Rynek Jeżycki nocą 1999
Wycinek rzeczywistości, chwila zamknięta w obrazie i jej odwrotność - negatyw. Fotografia jako pamięć i jej lustrzane odbicie, a może ciemna strona?
To ja, ale teraz już patrzę na kogoś innego.
Poznań, ul. Prusa 2/9 pokój - Autoportret 1999
Negatyw...
Jego ciężar zawsze zdaje się z narastać upływem czasu, obszar doznań po spojrzeniu rozgałęzia się i meandruje w niejasne przestrzenie. Krajobrazy, pejzaże, architektura, postacie, twarze. Światło i cień, gamy tonów pośrednich, pożywka dla pamięci. Proust miał swoje magdalenki, rozmoczone w herbacie i rozmiękłe w czasie, w istocie Magdalenka była fotografią ciotki Leonii, synestetyczny obraz minionego. Ja mam synestetyczne szafy pełne minionego. Nie muszę nawet ich otwierać, wystarczy sama świadomość ich istnienia, ich zapach (?) przebłysk świadomości w odpowiednim momencie uwalnia obrazy z ich płaskich dwuwymiarowych więzień, wprost w otchłań wyobraźni.
Zgromadziłem tyle zatrzymanego czasu. poupychany po szafkach w pudełkach, segregatorach, wetknięte między karty książek, fotografie i negatywy, niczym ten kwiat będący wspomnieniem chwili kiedyś tak ważnej teraz zapomnianej, uśpiona kapsuła czasu śni swój sen o XX stuleciu, właściwie o jego ostatniej dekadzie.
Gdybym miał odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy się to zaczęło?
FO TO GRA FIA, dzielę słowo na sylaby, obrazowa metafora jego łacińskiego źródła chociaż ciągle prawdziwa, zapędziła mnie w ślepą uliczkę. Bo owszem ciągle chodzi o rysunek światłem, ale kiedy wybieram dwie sylaby ze środka, czuję że jestem bliższy prawdy. TO GRA, a więc wszyscy jesteśmy hazardzistami. Wspominając instalację Erica Kesselsa, ze zdjęciami z Filckra rozrzuconymi w przestrzeni galerii, przywołałem z pamięci słowa znajomego który wspominał, że zamienił flaszkę na aparat. Czy to znaczy że fotografia może być nałogiem?
A teraz to moje archiwum osobliwa narośl na rzeczywistości, ale zarazem jej część, bardzo istotna część. Archiwum które narasta.
Skąd bierze się to nieodparte wrażenie, że współczesna fotografia przypomina bardziej wiwisekcję rzeczywistości, niż nią samą? Poza ścianę niechęci przechodzą jedynie te obrazy które nie są dowodem, ale świadectwem. Świadectwo pojawia się wraz z obecnością i uczestnictwem, ale jak rozpoznać obecność i uczestnictwo?
Archiwum nabiera znaczenia w zależności od czasu jaki nas od niego oddziela. Mistyfikacje na nic się nie zdadzą, ale mimo to próbujemy ( próbuję i ja ), tak jakby technika nadawała znaczenia opowieści, bo przecież obraz rozgałęzia się w czasie.
Kolejny raz oglądam Alicję w miastach, nie tyle oglądam co czytam obrazy budujące narrację tej opowieści. Mam wrażenie że obraz jest bohaterem wielu historii Wendersa, tak jak refleksja nad samym medium. W Alicji również fotografie są bohaterem filmu, przyglądam się im.
Już w czasie przygotowań do filmu Wenders przeczytał o przyszłościowym projekcie Edwina Landa, znanym później pod nazwą SX70, napisał więc do Land Company z prośbą o udostępnienie aparatu na potrzeby filmu. Po krótkim czasie przyszła odpowiedź pozytywna, warunkiem udostępnienia było zapewnienie, że film nie wejdzie na ekrany kin przed premierą aparatu. Aparat zaprezentowano w kwietniu 1972, film miał premierę w marcu 1974, aparat zrewolucjonizował fotografię, Alicja w miastach zadecydowała o losach Wendersa.
To prawda że źródłem obrazu jest człowiek, ale przedmiot - aparat, odznacza na nim swoje piętno.
Mój pierwszy SX70 podróżował w paczce ze Stanów, jakie obrazy wcześniej widziało jego lustro? Zastanawiałem się śledząc miejsce pobytu paczki na stronie firmy kurierskiej.
Kurier nie zastaje mnie w domu i przynosi aparat Muzeum Fotografii, nieprzewidywalne związki przyczynowo skutkowe. Oglądam aparat jak film, jest dużo większy niż sobie wyobrażałem, przy otwieraniu paczki próbuję wciągać przez nos powietrze, amerykańskie powietrze przesiąknięte wytartymi mitami. Kiedy w domu ładuję czarno biały wkład i próbuję zamknąć, aparat wypluwa z zawrotną prędkością nienaświetlone kartki, nie nadążając część kartek zakleszcza się między rolkami. Wyciągam je na siłę, kartki powoli ciemnieją a w miejscu zakleszczenia pozostaje biała linia. Nie ma żadnego realnego obrazu. Zastanawiam się czy nie dzieje się tak dlatego, bo aparat nie przystaje już do tej rzeczywistości.
Oglądam białą linie na ciemniejących kartkach polaroida, sztuczny horyzont, chemiczny horyzont granicy wyobraźni i pamięci. I już wiem co przedstawia, to szczelina pod drzwiami widoczna przy wyjściu z piwnicy w bloku w którym mieszkam z rodzicami, jest rok 1979. W piwnicy stoi mały chłopiec, przygląda się szczelinie pod drzwiami. W czasie kiedy wyciągał z piwnicy swój rower ktoś najwyraźniej zamknął drzwi. Teraz stoi na dole schodów i zahipnotyzowany wpatruje się w światło, zamyka oczy i szczelina pod powiekami robi się czarna. Za jakieś dwadzieścia pięć lat będzie wiedział, co to powidok, teraz to magia.
Teraz kolejny raz odbywam podróż po miejscach które wcześniej fotografowałem, daty zamazują się w pamięci. Pozostaje tylko pamięć fotografii, ale pamięć fotografii to w zasadzie wytarty slogan.
Nie można nic powtórzyć. Wszechobecny cytat nie musi nim być, to tylko wskazówka do orientacji w przestrzeni historii sztuki. Nawet jeśli spróbujesz coś powtórzyć kontekst zawsze będzie inny pamiętam to zdanie z ust Zbyszka Trzeciakowskiego.
Pamiętam dużo rzeczy i znacznie lepiej te których nie próbowałem fotografować.
* Fotopeutyka - termin po raz pierwszy użyty chyba w 1999 roku przez Pawła Kulę, terapia poprzez fotografię, weźcie to proszę pod uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz