Translate

poniedziałek, 10 listopada 2025

Koniec Końca wojny - tytuł roboczy


Gdybym dobrze przeszukał swoje archiwum, pewnie znalazłbym skany z filmu na którym udokumentowałem swoje pierwsze, po latach wejście do pracowni Jerzego Wardaka. Zdjęcia wykonane po jego śmierci 2022 roku. Ale zdjęcia gdzieś tam sobie są, częściowo na dysku, częściowo na płycie CD, częściowo na barwnym negatywie w koszulce archiwizacyjnej, no i częściowo cała ta sytuacja trwa też w mojej pamięci.

Temat śmierci o tej porze roku przychodzi mimowolnie, za sprawą dnia Wszystkich Świętych. Jest jeszcze Dzień Zaduszny, a mam też w zanadrzu swoje urodziny, które przypadają 4 listopada. W tym czasie, przypominają mi się wszyscy moi znajomi którzy odeszli, to zresztą czas żeby ich wspominać.

Skąd dowiedziałem się o śmierci Jerzego nie pamiętam, ale pamiętam telefon od kolegi ze ZPAFu z informacją, że jest problem z pracownią Wardka, pracownią która nie była jego własnością i którą teraz należy uporządkować - opróżnić. Byłem bardzo ciekawy tego miejsca i ciekawy tego, co w nim można znaleźć i co mogłoby trafić do Muzeum Fotografii w Bydgoszczy, w którym wtedy pracowałem.    

Trzeba było działać, żeby wejść tam jak najszybciej. Pierwszą wizytę - rozpoznanie terenu zrobiłem samodzielnie, chciałem zobaczyć co tam jest. Wcześniej w zamierzchłych czasach pod tym samym adresem na ulicy Podmurnej funkcjonowała Mała Galeria ZPAF, znałem więc adres i topografię parteru, a także kręte metalowe schody, które prowadziły na kolejne piętra tej zbytkowej kamienicy, gdzie znajdowała się pracownia i gdzie Jerzy mieszkał. Ta pierwsza wizyta po wielu latach była niezwykła, wiązała się też z silnymi przeżyciami natury trudnej do ustalenia. Wszystko tam sprzeciwiało się śmierci i potwierdzało ją zarazem. Pracownia z pewnością była żywym organizmem, który pozbawiony podmiotu sprawczego w osobie artysty, sprzeciwiał się tej sytuacji. Suszące się negatywy, czekały na wykonanie odbitek, stojące bezczynie powiększalniki śniły sny o dużych powiększeniach, zakurzone menzurki pragnęły nadal odmierzać stężone roztwory chemikaliów, słoje z chemikaliami zapomniały o datach przydatności do użycia i tak trwały w bezczasie. W tym wszystkim ja z przesterowanym metafizycznym słuchem, rejestrowałem dziwne dźwięki, które towarzyszyły tej sytuacji. Opuściłem miejsce może po upływie pół godziny, przesiąknięty tym bezczasem, wprawiony w osłupienie, uświadomiłem sobie, że cała ta przestrzeń jest formą sztuki pamięci, zawartej w przedmiotach na których obok kurzu nawarstwił się też czas. Cała pracownia była obiektem artystycznym, który wiedziałem o tym za chwilę przestanie istnieć i nie było na to ratunku. Można było ocalić pojedyncze, w gruncie rzeczy przypadkowe elementy tej przedziwnej mozaiki przestrzennej, która w istocie była portretem Jerzego Wardaka. I skoro jednak po intensywnych poszukiwaniach dyskowych znalazłem folder ze zdjęciami, ze skanami negatywów, to może warto coś z tego ujawnić?




Kolejnej nocy po wizycie w pracowni śnił mi się Jerzy, nic z tego snu nie zapamiętałem, poza tym że sama obecność zmarłego, była jakby sygnałem zgody na to umowne porządkowania pracowni, które było w zasadzie równoznaczne z początkiem jej unicestwienia.  

Miałem problem ze zorganizowaniem wyprawy z Muzeum Fotografii do pracowni, wiedziałem że będę go miał. Musiałem przekonać Panią Dyrektor, że warto tam pojechać, że pamiątki które może uda mi się tam znaleźć, z pewnością będą cennym nabytkiem muzealnym. Wysiłek się opłacił i rzeczywiście, po dwóch kursach do Torunia udało mi się przywieść wiele wspaniałych eksponatów. Niektóre z pozoru błahe, jak wycięte z innych autorskich zdjęć "maski" - kawałki papierów na stalowych drucikach służące do manipulacji światłem w czasie naświetlania pod powiększalnikiem,...

Jedna z ładniejszych masek znaleziona w pracowni na ul. Podmurnej.
                            

 ale już notatnik ze szkicami prac bezcenny, czy makieta pracy "Koniec wojny", która posłużyła do wykonania znanego w twórczości Wardaka montażu datowanego na 1965 rok, dwadzieścia lat po zakończeniu II Wojny Światowej.

Jakiś czas później wybrałem się ponownie odwiedzić pracownię, byłem przekonany, że to co trafiło do Muzeum to jeszcze nie wszystko, co można tam znaleźć. Przypuszczenia okazały się prawdziwe, w przestrzeni prymitywnego studia, w którym kiedyś funkcjonowała Mała Galeria, 


znalazłem rulon powiększenia pracy "Koniec wojny". Był ewidentnie odrzutem, odbitka na papierze barytowym w trakcie suszenia "na mokro" poprzez podklejenie taśmą papierową na gładkiej powierzchni, pękła w górnej części fotografii. Jako obiekt kolekcjonerski, czy muzealny była praktycznie bez wartości, ale dla mnie miała wartość sentymentalną. Nie jestem kolekcjonerem, jestem raczej zbieraczem. Zbieractwo to może gorsza forma kolekcjonerstwa, ale dla mnie jednak bardziej żywa. Kolekcjoner gromadzi wyselekcjonowane własnym gustem, czasem z pomocą rzeczoznawców, obiekty o ustalonej wartości artystycznej, czy historycznej. Mnie jako zbieracza interesuje fotografia, od dziewiętnastowiecznych carte de visite, poprzez wycinki z gazet z połowy dwudziestego wieku, po współczesne viralowe curiosa. Ale "Koniec wojny" miał dla mnie szczególne znaczenie, miałem go w sobie zaimplementowanego epigenetycznie. Nie tyle "Koniec wojny" ile nastrój towarzyszący recepcji tej fotografii. Wielokrotnie zgadywałem jakie emocje towarzyszyły tworzeniu, jaki krajobraz został zrównany z ziemią spychaczem i co się wtedy działo w duszy artysty. Siedmioletni wrażliwy chłopak, przyszły fotograf, musiał mieć doskonałą pamięć wzrokową. Jaki negatyw świadomości odszedł bezpowrotnie wraz z artystą? Zostały tylko poszlaki, a jedna z nich leżała u mnie zrolowana w kartonie, wybrała mnie bo stanowiła też część mojej historii, jej fragment wielokrotnie nadpisany był moim udziałem. Jakiś nieokreślony niepokój, lęk przez utratą miejsca, lęk przed włóczęgą. Ten lęk zakiełkował znowu wraz z wybuchem wojny na Ukrainie, pojawił się jako ciekawość nowinek z frontu, by stać się codziennością, a potem nadmiarowym komunikatem spychanym bezskutecznie gdzieś na peryferia świadomości.

"Koniec wojny" Wardaka podsycał od czasu do czasu te peryferia świadomości, wypływał na powierzchnię dryfującej kolekcji, zatrzymywał przy sobie i oddalał się, bardziej niż ja świadomy istniejącego być może magicznego cyklu tych spotkań. Ale nawet tak nonszalancki kolekcjoner jak ja, od czasu do czasu, budzi w sobie pragnienie zadbania o kolekcję. Tak też pewnego dnia pod koniec października postanowiłem wysuszyć porządnie zdjęcie. Prawdę mówiąc plan był od początku bardziej radykalny, pojawił się z przekonania, że jakiś magiczny rytuał może wymazać niepokój, a "odbielenie" tej fotografii idealnie się do tego nadaje. Może wymazanie "Końca wojny" w istocie wymaże wojnę. 

Tak też powstała seria prac dokumentująca wymazanie pracy "Koniec wojny" Jerzego Wardaka, którą zatytułowałem "Koniec Końca wojny - odczynianie" 2025   

 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy