Translate

wtorek, 25 grudnia 2012

To tam...



Przychodzę tu popatrzeć jak ziemia wypluwa to miasto. To jeden z tych obszarów o którym miasto czasem zapomina, a taka nieuwaga sprzyja roślinom i dzikim ludziom. Latem pozostawione sobie kwiaty, nieskrępowane już rabatkami i skromnym niegdyś areałem działek pracowniczych składają hołd dzikiej bujności. Wydeptane ścieżki tylko z pozoru prowadzą do donikąd ich plątanina myli krok nieproszonego gościa, ale wytrwali potrafią dotrzeć wgłąb by pod zdziczałymi drzewami odnaleźć ukryte legowiska nomadów. Porzucone jabłonie wydają już tylko cierpkie owoce, to gatunek którego nazwy już nikt nie pamięta choć jeszcze parę lat temu wczesną wiosną widywałem tam starszego Pana, który pewnie to wiedział. Pojawiał się jak duch w wytartym ortalionowym płaszczu na cały rok, taszcząc na ramieniu drabinę przychodził znikąd wyciągał skądś piłę i pracując powoli, przycinał gałęzie. Owoce tej jabłonki smakowały jakoś inaczej. Ale straszy Pan już nie przychodzi. Jakiś czas temu zniknął też okazały orzechowiec, a jeszcze wcześniej barak z pustaków, gdzie kiedyś koczowali dzicy ludzie. Spotkałem ich kiedyś niechcący, gdy zaniechałem wyprawy wgłąb miasta. Częstowali mnie historią o czasie, którego nie ma i szampańskimi delicjami na plastikowych talerzykach. Nużąca słodycz. Teraz kiedy przychodzę tam na spacer z psem, ziemia wygląda jak poligon do niczego. Bo o tej porze roku nawet czas nie potrafi się zatrzymać wśród gałęzi drzew. Szczęśliwe choinki zadowalając się tymczasowością chowają się po domach. Podobno obok budują dom wariatów, a przestrzeń nie sprzeciwia się nie buntuje, nawet nie krzyczy. Ostatecznie to miejsce nadal jest dla wszystkich. Wystarczy wybrać gdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy