Translate

środa, 5 sierpnia 2020

Świat poza czasem

W ubiegłym roku w związku z tytułowym projektem trzy razy odwiedzałem Wołowiec. W związku z projektem, który zaczął się osiemnaście lat temu. 
                                  Za kierownicą malucha, gdzieś w drodze - Beskid 2002
Trzy razy, trzy pory roku, i za każdym razem wyjazd był zupełnie inny. Kwietniowa podróż miała być czasem na rozpoznanie, zbadanie terenu i ćwiczenia z pamięci. Osiemnaście lat to mnóstwo czasu, zwłaszcza jeśli w międzyczasie nie miałem okazji odświeżyć sobie spojrzenia. Cóż z tego, że miałem zdjęcia sprzed lat, lecz był to tylko obraz mojego wyobrażenia na temat tego, co wydarzyło się wtedy w Jasionce i w Krzywej, nawet jeśli rzetelny, to jednak zabarwiony emocjami. Chciałem więc przywołać krajobraz, może kogoś spotkać, wierzyłem, że jeśli przyjadę na Święta Wielkanocne, może przyjadą też i dawni uczestnicy, którzy z pewnością rozproszyli się po Polsce, po świecie. Krajobraz nie rozczarował mnie, chociaż nie mogłem sobie nic przypomnieć. Drogi niby biegły tak samo, ale dziury były już w innych miejscach, a to, co na poboczach, zmieniło się nie do poznania. Po kilku dniach objazdów po okolicy i zapuszczaniu się nieco dalej zapukałem w Krzywej do domu bez ogrodzenia od strony drogi, bez psa na podwórku i z niewielkim dystansem do przejścia. Miałem ze sobą zdjęcia, czarno-białe portrety, miałem też album Świat wydany przez Wydawnictwo Czarne w 2002 roku, poza tym mnóstwo obaw i trochę optymizmu. Trafiłem na panią Elę Jawor, która bez problemu rozpoznała wszystkie dzieci ze zdjęć, ale nie mogło być inaczej, skoro dwóch jej synów – Kuba i Michał, brali udział w projekcie w 2002 roku. Dowiedziałem się, kto został na miejscu, kto wyjechał, kto czasem się pojawia. Zostałem poinformowany, że jej młodszy syn Kuba pracuje i studiuje w Toruniu, a to blisko mnie, blisko Bydgoszczy, mogłem więc łatwo nawiązać z nim kontakt. Tylko jak? Podpowiedź uzyskałem od pani Eli – Facebook. Na drugi dzień odwiedziłem dyrektora szkoły, w której działaliśmy z Pawłem Kulą w 2002 roku. Trochę się nasłuchałem o zmianach, jakie nastąpiły w Stowarzyszeniu. Szkoła nadal stała, jednak działała jako niepubliczna. Zmiany, zmiany. Dyrektor Marek Połeć był gotów udostępnić sale szkolne na warsztaty. Poinformował też, że następnego dnia ma przyjechać jego córka Marcelina, która brała udział w warsztatach. Wieczorem oglądałem zdjęcia sprzed osiemnastu lat i wyglądały już jakoś inaczej, powoli zaczęły wypełniać się żywą historią i przede wszystkim przestały być anonimowe. Kolejnego dnia, a może następnego, bo w sumie spędziłem tam wtedy prawie tydzień, odwiedziłem znowu Elę Jawor. Pokazała mi teczkę Kuby z pracami zrobionymi na warsztatach: powiększenie muchy i zdjęcia z kamer otworkowych, które wtedy też naświetlaliśmy. Wzruszyłem się, oglądając te artefakty – wzruszył mnie nie tyle ich widok, co pieczołowitość, z jaką były przechowywane. Potem odwiedziłem ponownie Marka i spotkałem się z jego córką, której opowiedziałem o moich planach. Spodobał jej się pomysł i obiecała pomóc skomunikować mnie z pozostałymi uczestnikami projektu. Na święta agroturystyka u Hutyriaków, gdzie się zatrzymałem, wypełniła się przyjezdnymi, którzy przyjeżdżali tam co roku i czuli się jak u siebie, a ja cały czas byłem podróżnym z czasu przeszłego. Pogoda była ładna, więc zapuszczałem się coraz dalej, ale cały czas krajobraz ze zdjęć, który był moją pamięcią, nie pasował do tego, co widziałem. Cmentarz w Czarnem wyglądał na wypielęgnowany, w porównaniu z tym, jak go pamiętałem.
Potem było planowanie wyjazdu na sierpień i przygotowania do warsztatów, koordynacja urlopów Pawła Kuli i mojego, rezerwacja noclegów, no i najważniejsze –nawiązanie kontaktu z dawnymi uczestnikami. Nie odezwał się niestety Piotr Janowski, który był inicjatorem akcji w 2002 roku. Po stworzeniu grupy na Facebooku, czym zajęła się Marcelina Połeć, zaczęło się wspominanie. Kiedy padła propozycja spotkania, wszyscy, którzy komunikowali się ze mną, zareagowali entuzjastycznie.  
W sierpniu, po przyjeździe na miejsce, rzeczywistość okazała się troszkę inna. Wprawdzie znalazłem tu i tam plakaty informujące o warsztatach, a przed przyjazdem Ela Jawor poinformowała mnie, że mogę się spodziewać dwudziestu uczestników, to jednak kiedy wszystko było już gotowe (jedna z sal w szkole przerobiona na ciemnię, materiały na warsztaty przygotowane), na zajęcia nie przyszedł nikt. Gdy po dniu oczekiwania poszedłem do Eli, by zapytać, co się mogło stać, była równie zdziwiona jak ja.  
Z nikim innym ze Stowarzyszenia nie miałem kontaktu, dyrektor raz się uśmiechał, raz było mu przykro. Uczestnicy projektu z 2002 zamilkli przyczajeni gdzieś w sieci, tylko pogoda dopisywała. Na drugi dzień zacząłem kursować pomiędzy Krzywą a Jasionką, zaczepiając napotkane dzieci i zapraszając je na warsztaty. Mimo wszytko nie traciłem optymizmu, że coś się jednak uda zrobić. No i udało się, w sumie przez ponad tydzień przez szkołę w Jasionce przewinęło się trochę dzieci, a nawet pojawił się ktoś dorosły.
   Uczestnicy warsztatów w 2019 roku - przed Szkołą Niepubliczną w Krzywej 
Po powrocie do domu przeczytałem książkę Pusty las Moniki Sznajderman, którą zamówiłem wcześniej, ale przyszła dopiero po powrocie z Wołowca – tak widać być musiało. Pamiętałem, że w kuchni domu Hutyriaków w czasie sierpniowego pobytu widziałem plakat informujący o spotkaniu przy książce, które odbyło się w lipcu, i żałowałem, że mnie wtedy tam nie było. Książka okazała się pasjonującą, pełną czułości inwentaryzacją minionego, utkanym ze słów obrazem miejsca, którego ułamek stał się też moją historią, pełną nostalgii opowieścią o ludziach, którzy oddali siebie tamtej ziemi, a których inni ludzie siłą z tej ziemi wygnali. Myślę o tym, co dzieje się teraz w kraju, i zastanawiam się, czy historia czegokolwiek nas uczy? Czytałem książkę, mając w pamięci jeszcze świeży obraz miejsc i niewywołane filmy, czytałem, próbując nadkładać te obrazy na krajobraz, który wyczytywałem z książki. Dziwne doświadczenie. Po lekturze chciałem zobaczyć to wszystko jeszcze raz i wróciłem w listopadzie, na Wszystkich Świętych.
Na Boże Narodzenie w prezencie od rodziny dostałem album z fotografiami Romana Reinfussa Karpacki świat Bojków i Łemków – byłem oczarowany tymi zdjęciami i też inaczej zacząłem patrzeć na portrety, które wykonałem w 2019. Zrozumiałem, że potrzebują czasu, żeby dojrzeć. Wywołałem w międzyczasie filmy, kilka portretów, trochę krajobrazu – nie byłem do końca zadowolony. Nawiązałem kontakt z uczestnikami warsztatów sprzed osiemnastu lat, ale już zdjęć im nie zrobiłem, może z wyjątkiem portretu Marceliny. Rok na taki projekt to mało. Warsztaty odbyły się, ale już zapał młodych uczestników w niczym nie przypominał entuzjazmu, jaki towarzyszył warsztatom w 2002 roku. Coś się jednak wydarzyło, historia zatoczyła koło, a może lepiej napisać, że historia znowu ruszyła i trwa? Bo przecież wiem, że będę musiał znowu wrócić w Beskidy.
   Jesień - droga do Wołowca 2019 roku.
    P.S. Poniżej fotografie wykonane w czasie warsztatów w roku 2002 
     Na zjeżdżalni w pobliżu Szkoły Podstawowej w Krzywej, od lewej Janek Chomiak - nadal mieszka w Beskidach, Marcin Wszołek, spogląda gdzieś w dal może tam gdzie obecnie mieszka, bo mieszka w Ameryce 

Od lewej Grzegorz Król, Arek Król, Wojtek Król - nadal mieszkają w Beskidach .



Marcin Wszołek 

    


                   Ula Król, obecnie Król Sarnecka, mieszka w Anglii .



Sabina Juruś, obecnie Juruś Pasoń, mieszka na Mazurach.

Bydgoszcz, 26 lutego 2020 roku Marek Noniewicz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy