W
ubiegłym roku w związku z tytułowym projektem trzy razy
odwiedzałem Wołowiec. W związku z projektem, który zaczął się
osiemnaście lat temu.
Trzy razy, trzy pory roku, i za każdym razem
wyjazd był zupełnie inny. Kwietniowa podróż miała być czasem na
rozpoznanie, zbadanie terenu i ćwiczenia z pamięci. Osiemnaście
lat to mnóstwo czasu, zwłaszcza jeśli w międzyczasie nie miałem
okazji odświeżyć sobie spojrzenia. Cóż z tego, że miałem
zdjęcia sprzed lat, lecz był to tylko obraz mojego wyobrażenia na
temat tego, co wydarzyło się wtedy w Jasionce i w Krzywej, nawet
jeśli rzetelny, to jednak zabarwiony emocjami. Chciałem więc
przywołać krajobraz, może kogoś spotkać, wierzyłem, że jeśli
przyjadę na Święta Wielkanocne, może przyjadą też i dawni
uczestnicy, którzy z pewnością rozproszyli się po Polsce, po
świecie. Krajobraz nie rozczarował mnie, chociaż nie mogłem sobie
nic przypomnieć. Drogi niby biegły tak samo, ale dziury były już
w innych miejscach, a to, co na poboczach, zmieniło się nie do
poznania. Po kilku dniach objazdów po okolicy i zapuszczaniu się
nieco dalej zapukałem w Krzywej do domu bez ogrodzenia od
strony drogi, bez psa na podwórku i z niewielkim dystansem do
przejścia. Miałem ze sobą zdjęcia, czarno-białe portrety, miałem
też album Świat
wydany przez Wydawnictwo Czarne w 2002 roku, poza tym mnóstwo obaw i
trochę optymizmu. Trafiłem na panią Elę Jawor, która bez
problemu rozpoznała wszystkie dzieci ze zdjęć, ale nie mogło być
inaczej, skoro dwóch jej synów –
Kuba
i Michał, brali udział w projekcie w 2002 roku. Dowiedziałem się,
kto został na miejscu, kto wyjechał, kto czasem się pojawia.
Zostałem poinformowany, że jej młodszy syn Kuba pracuje i studiuje
w Toruniu, a to blisko mnie, blisko Bydgoszczy, mogłem więc łatwo
nawiązać z nim kontakt. Tylko jak? Podpowiedź uzyskałem od pani
Eli – Facebook. Na drugi dzień odwiedziłem dyrektora szkoły, w
której działaliśmy z Pawłem Kulą w 2002 roku. Trochę się
nasłuchałem o zmianach, jakie nastąpiły w Stowarzyszeniu. Szkoła
nadal stała, jednak działała jako niepubliczna. Zmiany, zmiany.
Dyrektor Marek Połeć był gotów udostępnić sale szkolne na
warsztaty. Poinformował też, że następnego dnia ma przyjechać
jego córka Marcelina, która brała udział w warsztatach. Wieczorem
oglądałem zdjęcia sprzed osiemnastu lat i wyglądały już jakoś
inaczej, powoli zaczęły wypełniać się żywą historią i przede
wszystkim przestały być anonimowe. Kolejnego dnia, a może
następnego, bo w sumie spędziłem tam wtedy prawie tydzień,
odwiedziłem znowu Elę Jawor. Pokazała mi teczkę Kuby z pracami
zrobionymi na warsztatach: powiększenie muchy i zdjęcia z kamer
otworkowych, które wtedy też naświetlaliśmy. Wzruszyłem się,
oglądając te artefakty – wzruszył mnie nie tyle ich widok, co
pieczołowitość, z jaką były przechowywane. Potem odwiedziłem
ponownie Marka i spotkałem się z jego córką, której
opowiedziałem o moich planach. Spodobał jej się pomysł i obiecała
pomóc skomunikować mnie z pozostałymi uczestnikami projektu. Na
święta agroturystyka u Hutyriaków, gdzie się zatrzymałem,
wypełniła się przyjezdnymi, którzy przyjeżdżali tam co roku i
czuli się jak u siebie, a ja cały czas byłem podróżnym z czasu
przeszłego. Pogoda była ładna, więc zapuszczałem się coraz
dalej, ale cały czas krajobraz ze zdjęć, który był moją
pamięcią, nie pasował do tego, co widziałem. Cmentarz w
Czarnem wyglądał na wypielęgnowany, w porównaniu z tym, jak go
pamiętałem.
Potem
było planowanie wyjazdu na sierpień i przygotowania do warsztatów,
koordynacja urlopów Pawła Kuli i mojego, rezerwacja noclegów, no i
najważniejsze –nawiązanie kontaktu z dawnymi uczestnikami. Nie
odezwał się niestety Piotr Janowski, który był inicjatorem akcji
w 2002 roku. Po stworzeniu grupy na Facebooku, czym zajęła się
Marcelina Połeć, zaczęło się wspominanie. Kiedy padła
propozycja spotkania, wszyscy, którzy komunikowali się ze mną,
zareagowali entuzjastycznie.
W
sierpniu, po przyjeździe na miejsce, rzeczywistość okazała się
troszkę inna. Wprawdzie znalazłem tu i tam plakaty informujące o
warsztatach, a przed przyjazdem Ela Jawor poinformowała mnie, że
mogę się spodziewać dwudziestu uczestników, to jednak kiedy
wszystko było już gotowe (jedna z sal w szkole przerobiona na
ciemnię, materiały na warsztaty przygotowane), na zajęcia nie
przyszedł nikt. Gdy po dniu oczekiwania poszedłem do Eli, by
zapytać, co się mogło stać, była równie zdziwiona jak ja.
Z
nikim innym ze Stowarzyszenia nie miałem kontaktu, dyrektor raz
się uśmiechał, raz było mu przykro. Uczestnicy projektu z 2002
zamilkli przyczajeni gdzieś w sieci, tylko pogoda dopisywała. Na
drugi dzień zacząłem kursować pomiędzy Krzywą a Jasionką,
zaczepiając napotkane dzieci i zapraszając je na warsztaty. Mimo
wszytko nie traciłem optymizmu, że coś się jednak uda zrobić. No
i udało się, w sumie przez ponad tydzień przez szkołę w Jasionce
przewinęło się trochę dzieci, a nawet pojawił się ktoś
dorosły.
Po
powrocie do domu przeczytałem książkę Pusty
las Moniki
Sznajderman, którą zamówiłem wcześniej, ale przyszła dopiero po
powrocie z Wołowca – tak widać być musiało. Pamiętałem, że w
kuchni domu Hutyriaków w czasie sierpniowego pobytu widziałem
plakat informujący o spotkaniu przy książce, które odbyło się w
lipcu, i żałowałem, że mnie wtedy tam nie było. Książka
okazała się pasjonującą, pełną czułości inwentaryzacją
minionego, utkanym ze słów obrazem miejsca, którego ułamek stał
się też moją historią, pełną nostalgii opowieścią o ludziach,
którzy oddali siebie tamtej ziemi, a których inni ludzie siłą z
tej ziemi wygnali. Myślę o tym, co dzieje się teraz w kraju, i
zastanawiam się, czy historia czegokolwiek nas uczy? Czytałem
książkę, mając w pamięci jeszcze świeży obraz miejsc i
niewywołane filmy, czytałem, próbując nadkładać te obrazy na
krajobraz, który wyczytywałem z książki. Dziwne
doświadczenie. Po lekturze chciałem zobaczyć to wszystko jeszcze
raz i wróciłem w listopadzie, na Wszystkich Świętych.
Na
Boże Narodzenie w prezencie od rodziny dostałem album z
fotografiami Romana Reinfussa Karpacki
świat Bojków i Łemków –
byłem oczarowany tymi zdjęciami i też inaczej zacząłem patrzeć
na portrety, które wykonałem w 2019. Zrozumiałem, że potrzebują
czasu, żeby dojrzeć. Wywołałem w międzyczasie filmy, kilka
portretów, trochę krajobrazu – nie byłem do końca zadowolony.
Nawiązałem kontakt z uczestnikami warsztatów sprzed osiemnastu
lat, ale już zdjęć im nie zrobiłem, może z wyjątkiem portretu
Marceliny. Rok na taki projekt to mało. Warsztaty odbyły się, ale
już zapał młodych uczestników w niczym nie przypominał
entuzjazmu, jaki towarzyszył warsztatom w 2002 roku. Coś się
jednak wydarzyło, historia zatoczyła koło, a może lepiej napisać,
że historia znowu ruszyła i trwa? Bo przecież wiem, że będę
musiał znowu wrócić w Beskidy.
P.S. Poniżej fotografie wykonane w czasie warsztatów w roku 2002
Na zjeżdżalni w pobliżu Szkoły Podstawowej w Krzywej, od lewej Janek Chomiak - nadal mieszka w Beskidach, Marcin Wszołek, spogląda gdzieś w dal może tam gdzie obecnie mieszka, bo mieszka w Ameryce
Od lewej Grzegorz Król, Arek Król, Wojtek Król - nadal mieszkają w Beskidach .
Ula Król, obecnie Król Sarnecka, mieszka w Anglii .
Sabina Juruś, obecnie Juruś Pasoń, mieszka na Mazurach.
Bydgoszcz,
26 lutego 2020 roku Marek
Noniewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz