Translate

poniedziałek, 23 października 2017

Jagdschütz

Wrzuciłem na Instagram obraz budynku. Okna zabite płytami paździerzowymi, a małe lufciki u góry pokryte były pajęczyna pęknięć z dziurami na wylot, zupełnie jakby ktoś zrobił pająkom na złość i rzucił w pajęczynę kamieniem. Na początku plan był inny, wtedy jeszcze przychodzili tu ludzie, na drzwiach wisiała kartka z godzinami otwarcia. W oknach wisiały firanki impregnowane kurzem, a na parapecie stało kilka kwiatów z rodzaju tych których nie trzeba podlewać zbyt często. Budynek stał na skrzyżowaniu ulic, właściwie na peryferiach osiedla. Do lasu stąd był zaledwie kawałek drogi i właśnie od strony lasu przyjechałem tu po raz pierwszy, musiało to być jakieś lato, ze dwa albo trzy lata temu. Na skrzyżowaniu stoi też latarnia, oświetla niedbale budynek jakby zawstydzona jego obecnością i stanem. W jej świetle musiałem zobaczyć go po raz pierwszy. Cały upstrzony był napisami, które nie niosły żadnej treści, a były śladem jakichś obecności, bo ludzie od zawsze próbują pozostawić po sobie ślad, nawet wtedy kiedy z góry skazane jest to na porażkę. Często jeśli jest to nielegalne, pokusa jest jeszcze silniejsza. Przypuszczalnie dlatego że na osiedlu ludzie spędzają czas głównie w domach nie ma potrzeby stawiania tutaj ławek, z wyjątkiem przystanków autobusowych i skweru przy pomniku ludzi poległych w walce, nie ma gdzie usiąść. Pewnie dlatego wąski parapet stanowił znakomite miejsce do relaksu przy piwie zakupionym w położonym obok całodobowym sklepie spożywczym PSS. Na szybie od wewnątrz, napisane stało B I B L I O T E K A, czcionką o której przypuszczalnie żaden typograf nic nie wiedział. Kiedy wrzuciłem na Instagram to zdjęcie, ktoś napisał w komentarzu, że to strasznie smutne. Nie mogłem, czy nie chciałem odpisać? Nie pamiętam. Z pewnością byłem innego zdania. Z projektu Czytelnicy nic nie wyszło i nie powstała tam żadna świetlica kulturalna. Dziś kulturalnie rośnie tam roślinność ruderalna.

Wcześniej czasem przejeżdżając obok rowerem robiłem zdjęcie, czasem przejeżdżałem obok rowerem i myślałem że powinienem zrobić zdjęcie, ale nie robiłem nic. Ta druga sytuacja zdecydowanie bardziej mi odpowiadała. Obserwowałem jej powolny rozpad. Kiedyś pomyślałem że to zadziwiające, będąc wielkości osiedlowego warzywniaka spotka ją ten sam los co Bibliotekę Aleksandryjską. Nie żeby zaraz ją tam ktoś podpalił, ale zwyczajnie zniknie a adres, ulica Czołgistów 5, pozostanie tylko pustą działką. A potem, a wyrosną tutaj polne kwiaty które kołysane wiatrem opowiadać będą zupełnie inna historię jeszcze przez nikogo nie napisaną. Nie trzeba było czekać paru lat, w ogóle nie trzeba czekać.
Zaraz za tym budynkiem kiełkował las ogrodzony drucianym płotem, rosły tam wysiane w równych rzędach brzozy i sosenki. Mogły mieć ze cztery lata i były tam za nim sprowadziłem się na Jachcice.

Tymczasem obok powoli wyrastał nowy gmach, dużo bardziej okazały. Powoli wżynał się w krajobraz. Najpierw pojawiła się skrzynka rozdzielcza z doprowadzeniem prądu, biegnąca tędy droga lekko się wygięła omijając pusta jeszcze działkę. Potem chyba pojawił się słup, wieża z ocynkowanego metalu góruje nad krajobrazem dwupiętrowych domków osiedla. O zmierzchu podświetlona zachodem wygląda jak latarnia. Najpierw purpura podbita przez odbicie w metalu, odcina się od ciemnogranatowego nieba, potem powoli blednie na chwilę zapada ciemność a potem budzą się latarnie.
Miałem w planach fotografować czytelników, wyobraziłem sobie te zdjęcia i wszystko przepadło. Dlaczego? Wybrałem się kiedyś do biblioteki po to żeby jakoś zacząć, ale obrazy które zaczęły kiełkować w umyśle, były już właściwie gotowe. Przypuszczalnie problem polegał na tym, by bezpośrednio z głowy wrzucić je do Internetu na jakiś serwis, bloga czy stronę internetową. Albo jeszcze lepiej zrobić transmisję strumieniową myśli on line. Tymczasem nie było to możliwe.

Nie rozczarowałem się wchodząc do środka. Cztery rzędy szaf wypchanych książkami niemal pod sufit, pod sufitem migocząca jarzeniówka, a na prawo od tych szaf malutkie biureczko, stolik a przy nim uśmiechnięta Pani bibliotekarka. Fakt że w budynku było światło nie powinien zaskakiwać, zadziwiające jednak było to że nie było w nim ani telefonu, ani Internetu, a to przecież XXI wiek był. Pomyślałem że z tego miejsca znaki i słowa wychodzić mogą tylko pod postacią obrazów powstających w głowach tych którzy książki czytają. Postanowiłem zapisać się i sprawdzić czy to działa.

Jachcice. Kiedy sprowadziłem się tutaj zaskoczyła mnie powolność zdarzeń które biegły zupełnie innym rytmem niż na blokowisku. Blok to zupełnie inna historia, zagęszczenie dokonujące się w pionie jest czymś absurdalnym i nienaturalnym. W nocy nawarstwione sny mieszają się i mylą adresatów. Na Jachcicach czas rozchodzi się we wszystkich kierunkach nieskrepowany przestrzenią. Wystarczy wyjść za próg domu, a historie uderzają ze wszystkich stron. Z zakamarków zarośniętych ogrodów wyłaniają się proste opowieści, trzeba je tylko umieć oddzielić od przypadkowych myśli. Czasem wydaje mi się że fotografie są jak przypadkowe myśli o czymś co bezskutecznie próbujemy zapamiętać, ale nie potrafimy. Robimy zdjęcie i ten absurdalny gest rozcieńcza naszą pamięć. Fotografia nie jest sztuką, sztuką jest budowa znaczeń.


Budynek nieistniejącej już Biblioteki na Jachcicach rok 2015 fot. autor ©

1 komentarz:

  1. Marek, nie wiem dlaczego, ale sklepy cynamonowe pachną mi w Twoim pisaniu. Nie nutą nachalną i ordynarną, tylko eleganckim pasmem delikatnej ulotności. Miło Cię czytać. Woody wel Krzysztof Treder.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy