W roku 1999 a więc u schyłku XX wieku jako słuchacz Zaocznego Studium Fotografii Profesjonalnej i laborant na Katedrze Fotografii ASP w Poznaniu, uczestniczyłem w imprezie pod tytułem "Kłodzka Noc Artystów". Część fotograficzną tej, ze sporym rozmachem zrobionej imprezy, pilotował Jerzy Olek. Nie pamiętam już jakie prace tam pokazywałem i czy w ogóle jakieś, ostatecznie wtedy jeszcze miałem w sobie na tyle energii by przemieszczać się przez pół Polski, tylko po to żeby coś zobaczyć. Teraz niestety zdarza mi się to co raz rzadziej, teraz internet daje mi ten dziwny pozór uczestniczenia i oglądania wszystkiego na odległość. Wszystkiego i niczego. Wtedy u schyłku XX wieku bardzo wierzyłem w obraz, dziś moja pewności i wiara nie jest już tak niezachwiana. Dziś coraz częściej przypomina mi się raczej element wiary Islamu, o tym że w dniu Sądu Ostatecznego każdy kto stworzył wizerunek człowieka, nakazane mieć będzie aby go ożywił i mu się to nie uda i skazany zostanie na wieczne potępienie. Dziś myślę również, że koncepcja ta dotyczyć może nie tylko twórców ludzkich wizerunków, ale twórców obrazów w ogóle a zwłaszcza tych fotograficznych, tworzonych(?) robionych bez opamiętania. Bo czyż powielając rzeczywistość nie odbieramy jej trochę siły wyrazu?
Tak się jakoś złożyło, tak się musiało złożyć, że przyjaciel który uczestniczył również w tej imprezie, zapomniał rolki filmu. Paweł Kula, bo o nim mowa brał udział w wystawie "Trzeci wymiar", która była jednym z punktów imprezy. Ten wymiar pozornie niedostępny fotografii dotyczył jej właśnie, wtedy jeszcze częściej poszukiwało się czegoś w obrębie medium a żonglerka ideami odbywała się znacznie wolniej, zdawać by się mogło w zwolnionym tempie. Teraz przyszywamy idee do fotografii, tkając ten absurdalny patchwork, który zakrywa nam rzeczywistość. Kuratorem wystawy był profesor Piotr Wołyński. Wtedy jeszcze człowieka natchnionego ideą, że już za dekadę zaledwie, rolka filmu nie będzie owym condicio sine qua non do wykonania fotografii, uznano by za szaleńca. Wtedy też, tak się musiało złożyć wybraliśmy się wspólnie na poszukiwanie rolki filmu do aparatu średnioformatowego. Już wówczas zdobycie kliszy do aparatu nie było łatwym zadaniem. Niczym Argonauci wypłynęliśmy na ulice Kłodzka. O... beztroska Galicjo, ten dziwny klimat spowolnienia czuć tam było na każdym niemal kroku - drogerie, sklepy żelazne, sklepy papiernicze, jakieś delikatesy ale żadnych dyskontów, czy innych marketów. Kiedyś, ale już nie wtedy rolkę filmu można było dostać nawet w kiosku Ruchu. Przemierzaliśmy Kłodzko w poszukiwaniu kliszy, Paweł Kula, Konrad Smoleński i ja. Tak się złożyło, że po jakimś czasie natrafiliśmy na szyld FOTO MECWALDOWSKI, można się było spodziewać że nie znajdziemy sklepu fotograficznego w Kłodzku i choć bardziej chodziło o wyprawę pozostawała jakaś nadzieja, ale to co znaleźliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Wpadliśmy w fałdę czasu i wylądowaliśmy w Kłodzku w latach 50, 60, 70... to były chyba czasy najlepszej świetności tego zakładu fotograficznego. Weszliśmy nieśmiało na klatkę schodową kamienicy jakby przeczuwając coś. Tuż przy wejściu w drewnianej gablocie widniał szyld z ręcznie malowanym wizerunkiem jakiegoś powiększalnika który w naszym przekonaniu mógłby pamiętać czasy Noego, u szczytu gabloty za szybą misternie udrapowana tkanina niegdyś czerwona , teraz będąca zaledwie jej śladem. Kiedy wchodziliśmy po schodach brudnej klatki schodowej, fałda czasu powoli rozszerzała się a my ze zdziwieniem zapadaliśmy się w niej. Zapadaliśmy się w niej... pnąc się schodami ku górze, mijając po drodze kolejne gabloty, w których na tle słomianek oprawione w ramy wisiały widmowe portrety piękności sprzed pół wieku. W każdej z gablot ta czerwona materia u góry, jak opadająca powoli kurtyna po spektaklu który dobiegał końca, spektaklu pod tytułem: Fotograf XX wieku. Portrety kobiet które podziwialiśmy wydawały się nam doskonałe - misternie ufryzowane włosy, starannie dobrane pozy i ŚWIATŁO. Z całą pewnością nie były to zdjęcia legitymacyjne, choć i takie powstawały w zakładzie. Kiedyś te portrety wisiały na honorowych miejscach w jakichś domach, spoczywały w portfelach z celuloidowym okienkiem, ujawniane tylko po magicznej formule materializacji: TO MOJA DZIEWCZYNA! Nie było wtedy wątpliwości, że to nie fotografia, to była żywa postać, to były ONE: dziewczyny, kochanki później pewnie żony, matki, babcie. Były pamiątką, fetyszem, obiektem uwielbienia, czy wyrzutem sumienia wreszcie. Taki wyrzut sumienia czy pozbawione złudzeń uczucie nieraz podarte lądowało w koszu, a w tym nieodwołalnym akcie było znowu coś z magii która odbierała status istnienia nie fotografii lecz osobie. Przyszła mi do głowy myśl, że którąś z tych kobiet mogliśmy minąć na ulicy albo spotkać w odwiedzanym sklepie - zasuszoną, zgarbioną i pomarszczoną, uporczywie próbującą odnaleźć cenę na egzotycznym opakowaniu kostki mydła w drogerii. Byliśmy w jakiejś pułapce, schody wydawały się nie mieć końca. Kiedy dotarliśmy na górę zastukaliśmy do drzwi. Nie było nawet śladu po dzwonku, a w drzwiach ukazał się FOTOGRAF. Dziś próżno próbuję wywołać jego rysy w pamięci, przypomina mi się jakaś półprzezroczysta twarz powoli próbuję nadać jej kształty, a kiedy wydaje mi się że już, już go widzę okazuje się że to kto inny, kogo lepiej pamiętam bo widziałem na jakiejś fotografii, ale jest mniej prawdziwy. Dlaczego? Nie udało nam się wtedy wejść do zakładu, Pan odprawił nas, nakazując przyjść w dniu następnym. O rolce filmu jakoś dziwnie zapomnieliśmy, nie pamiętam też co działo się w międzyczasie, zanim znowu zastukaliśmy do drzwi i udało nam się wejść do środka. Od progu zaczął na nas pokrzykiwać, udało nam się powiedzieć że zależy nam... powiedzieć że chcemy... wspólny portret. Usadził nas na jakiejś kanapie bez oparcia, Paweł był przeziębiony więc od czasu do czasu pokasływał, Mistrza strasznie to denerwowało ciągle pokrzykiwał i wydaje mi się że gestykulował przy tym. Oświetlił nas dwiema lampami, ale to nie światło ale On hipnotyzował nas wzrokiem. Przysiągłbym, że kiedy naświetlał listek filmu słyszałem jego` głos, choć nie poruszał ustami: teraz zapadacie w wieczność, nie ma odwrotu . Do dziś jestem pewien że dyfuzory lamp wykonane były z cienko wyprawionej cielęcej skórki, z tyłu dał oczywiście kontrę - klasyka! Wszystko było tam omszałe, kanapa na której siedzieliśmy, lampy, drewniany aparat 13 x 18 cm, statyw i sam ON, mistrz tej dziwnej ceremonii w środku której się tam znaleźliśmy, bo tak się musiało zdarzyć. Uczestniczyliśmy w jakimś dziwnym obrzędzie, a wizyta zdawała się nie mieć końca. Zupełnie jakbyśmy przekraczając drzwi zakładu wyrwali go ze snu który trwał wiek, a on zmaterializował się na chwilę i zniknął na zawsze. Na drugi dzień odebraliśmy odbitki, styki na matowym papierze, artefakt bez którego dziś pewnie nie uwierzyłbym w prawdziwość zdarzenia. A jednak pamięć jest prawdziwa dopóki nie zechce się jej utrwalić, nadać jej określonego kształtu. Pozostała wspólna fotografia na której patrzymy wprost przed siebie.
Ze skupieniem, zdziwieniem czy z przerażeniem; może wyglądamy przyszłości przenikając jednocześnie w nieskończoność. Utrwalić pamięć to wywołać obraz, obraz w słowach może jednak przybierać dowolne kształty dopóki nie jest fotografią. Tak na prawdę nie jestem pewien jak to wtedy wyglądało, może było zupełnie inaczej niż spróbowałem to opisać?
P.S.
Wiele lat później odnalazłem negatyw z kompaktu, dokumentujący naszą wyprawę. Był beznadziejny. Prócz ziarna srebra (artefakt) niewiele było na nim widać. Wiele lat później Paweł odwiedził Konrada. Na biurku przy którym znajdowało się jego stanowisko pracy, obok komputera leżał obsrany przez muchy negatyw. Ten negatyw z wizyty u FOTOGRAFA, ten negatyw z podróży w czasie. Kiedy się o tym dowiedziałem nie czułem oburzenia. Pomyślałem później i postanowiłem w to uwierzyć, że być może Konrad nie mógł oswoić się z tamtym zdarzeniem i pozwolił rzeczywistości by zrobiła to za niego. Ostatecznie nawet zasrana rzeczywistość jest bardziej pewna od magii widmowej fotografii zaklętej w drobinkach srebra, fotografii która nigdy do końca nie da się zamknąć w słowach.
krytyczne historie o fotografii, eksperymenty, teorie, refleksje, iluzje, symulacje...
Translate
środa, 25 lipca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Obserwatorzy
Work and exhibition
- Naked City Memory of Robert Wiene on Moscow International Foto Awards
- Made in Poland : Contemporary Pinhole Photography
- From series "Światłoczułe przesyłki" 2000 - .... r.
- From series - „Warianty obecności” - Self-portrait...
- Sommer Album
- Dokumentacja wystawy "Poetics of Light" Pałac Gube...
- Poetics of Light: Pinhole Photography - New Mexico
- Zarys Biologii Fantastycznej - Galeria Sztuki Wozownia - Toruń
- "Powolność zdarzeń" - Muzeum Okręgowe im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy
- Iliaster - cyanotype photography
- Naked City Memory of Robert Wiene on Moscow Intern...
- Strona główna
Panie Marku !
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością czytuję Twojego bloga, właściwie to go dopiero odkryłam i zapewne będę do niego wracać. Powyższe zdjęcie ( "wyglądanie przyszłości" )jest piękne, to nie są typowe "twarze przy barze", widać bogate wnętrze chłopaków z portretu. Serdecznie pozdrawiam